poniedziałek, 14 stycznia 2013

...11



Marcello z minuty na minutę stawał się coraz bardziej niespokojny. Samochód poruszał się coraz szybciej i często nim szarpało. Powoli zaczynałam się bać o własne życie. Co jakiś czas zerkałam w stronę chłopaka z lekkim przerażeniem. Wreszcie postanowił się odezwać.
- Nie mogę dłużej. Coś się stało, jestem tego pewien. Lora ma wyłączony telefon, miała się odezwać już dawno temu. – zaczął się rozglądać po bokach, aż w końcu postanowił zajechać na stację paliw. Zatrzymał się i popatrzył na mnie. – Co czujesz?
Skupiłam się na swoich uczuciach. Co czułam? Złość, przede wszystkim złość na niego. A oprócz tego? Chyba zdziwienie i zaskoczenie. A może smutek?
- Nie wiem.
- Dziewczyno, skup się i nie rób mi na złość! Od życia Rose może zależeć także i Twoje życie!
- Ale ja naprawdę nie wiem. – zmarszczyłam brwi. – Na pewno złość na Ciebie, ale nie wiem czy to ode mnie czy od Rose. Oprócz tego zdziwienie, może zaskoczenie, a może i smutek. Nie wiem, nie potrafię nazwać tych uczuć i nie potrafię ich przyporządkować do odpowiedniej osoby! To nie takie proste, posiadać uczucia dwóch osób!
- Zaskoczenie? – oparł się o podgłówek i zamknął oczy. – Jesteś czymś zaskoczona?
Nie miałam pojęcia dokąd zmierza, ale czułam coraz większe poirytowanie. I już nawet nie chodziło o niego. Chodziło tylko i wyłącznie o mnie i moje uczucia. Dopóki nie dowiedziałam się co mnie łączy z Rose,  nie zastanawiałam się nigdy jakoś specjalnie nad moimi zmiennymi nastrojami. Jednak teraz, gdy znam prawdę... Nie potrafię tego znieść. Nie potrafię i nie chcę. Moje uczucia to moje uczucia, koniec kropka. Ale ja tak nie mogę. Bo nie dość, że czuję to co moja siostra, to jeszcze na dodatek ona czuje to co ja. Ekstra. Zawsze wiedziałam, że ze mną jest coś nie tak-nigdy jednak nie sądziłam, że aż tak.
- W pewnym sensie... Jestem zaskoczona dziwnością swojego życia, a równocześnie pomysłowością Boga, czy kto tam nim kieruje.
- Vera, na litość boską... Czy jesteś czymś zaskoczona tak bardzo, że aż zasmucona?
- Nie. - nie ma co się oszukiwać, te uczucia nie należą do mnie. - Nie, nie jestem.
Marcello ponownie oparł się o podgłówek i zaczął coś mruczeć pod nosem. Mogłabym tak na niego patrzeć godzinami. Tylko dlaczego olśniło mnie dopiero po tylu latach znajomości?
- Co uważasz o Lorze?
- A co to za pytanie? - czasami go nie potrafiłam zrozumieć. - Chyba nie podejrzewasz własnej przyjaciółki?
- Powiedzmy, że wiem o niej i o niektórych sprawach troszkę więcej. I powiedzmy, że wiem, że nie zawsze była w porządku wobec waszej rodziny. I powiedzmy, że...
- Marcello, co Ty sugerujesz? Że przyjaciel rodziny ukradł moją siostrę? Że przez tyle czasu byłam sam-na-sam z wrogiem?
- Ukradła, nie ukradła. Dla niej to idealny moment na pozbycie się długu wobec Rządu...
- Wobec kogo? - przerwałam mu.
- Wobec władz świata wilkołaków.
- Co, że niby Lora dla nich pracuje? - zaśmiałam się. – Jesteś nienormalny. Pewnie im bateria padła, a Ty od razu panikujesz i wysuwasz jakieś chore wnioski.
Popatrzył na mnie ze zwątpieniem i przez chwilę się nie odzywał.
- Obyś miała rację. Ale mimo wszystko zmieniamy trasę i nasz cel podróży, a zamiast Twojego One Direction posłuchamy radio.

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwiczek i przetarłam oczy. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Pamiętałam, że miałam dziwny sen. Byłam zamknięta w jakimś obskurnym pokoju bez okien i co jakiś czas 'odwiedzały' mnie dziwne stworzenia, raz był to po prostu pies, innym razem tygrys, a za trzecim wilk. Zobaczyłam, że Marcello wyszedł z samochodu, więc zrobiłam to samo. Podeszłam do niego i zaniemówiłam. Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego. Przed nami rozciągało się całe, pięknie oświetlone miasto. Słychać było odgłosy samochodów i muzykę z wielu klubów nocnych. Magiczne miejsce.
-O czym myślisz? - zapytałam i usiadłam koło niego na masce samochodu, opierając głowę o jego ramię. Nie zrobiłam tego z jakimś podtekstem. Po prostu... Taką miałam potrzebę. Tak to chyba odczytał, bo nie skomentował tego.
- O życiu. O tym ilu ludzi zabiłem-i własnoręcznie, i swoimi czynami. Czasami chciałbym cofnąć czas. Ludzie mają lepiej. Nawet jeśli popełnią jakiś błąd to w końcu umierają... A my? Musimy się męczyć z poczuciem winy całą wieczność. Kiedyś kochałem Lorę, była dla mnie ważna. - popatrzyłam na niego zdziwiona. – Była zaręczona, oczywiście wiedziałem o tym. Ale i tak pchałem się tam, gdzie nie trzeba. Przeze mnie jej związek się rozpadł, my też nie byliśmy razem. Nigdy nie zapomniała o Carlu. On ją znienawidził. Kiedyś była zupełnie inna. Przez wiele lat miałem dostęp do wszystkich jej myśli. - popatrzył mi w oczy. - Tu się wszystko zaczęło. I wiem, że tutaj musi się zakończyć. 100 lat temu łatwiej było kogoś znaleźć w tym mieście.
- Naprawdę uważasz, że...
- Tak Vera, tak uważam. Też nie mogę uwierzyć, że aż tak się zmieniła. Ale Twoi rodzice wiedzieli w co się pakują, od jakiegoś czasu ją podejrzewali. - wyciągnął z kieszeni telefon, którego jeszcze u niego nie widziałam i wykręcił jakiś numer.- Czas wkroczyć do gry. - szepnął i puścił mi oczko.

Jechaliśmy z prędkością 150km/h i Marcello nie wydawał się przejmować tym, że najprawdopodobniej zaraz rozbijemy się na jakimś drzewie. Od kilku godzin się nie zatrzymywaliśmy, na dworze zaczynało świtać. Cały czas słuchaliśmy radio, w celu dowiedzenia się, czy w ostatnim czasie nie działo się nic poważnego. Jednak przez większość czasu leciała muzyka(obecnie Phil Collins - Another Day In Paradise). Przez cały czas milczeliśmy, ale nie przeszkadzało mi to. Zdawałam sobie
sprawę, że to być może ostatnie mojego marnego życia i starałam się wszystko sobie przeanalizować. Wielu rzeczy żałowałam i czułam, że tak naprawdę to zmarnowałam swoje życie. A teraz jechałam za nie zapłacić.
- Niewiele drogi nam zostało. Zatrzymamy się? - Marcello przerwał ciszę.
- Jasne.
Weszliśmy do jakiejś kawiarenki, ja zamówiłam kawę i ciastko, on tylko wodę. Czułam się dziwnie, bo cały czas na mnie patrzył.
- Zagramy w prawdę?
- Możemy. - zmarszczyłam brwi. Dość nietypowa propozycja. - Ja zacznę. Co Tobą kierowało, gdy ciągnąłeś mnie do łóżka?
- Wiedziałem, że wyjeżdżam na jakąś tajną misję, nie wiedziałem, że będzie dotyczyć was. Byłem przekonany, że wrócę. Za tydzień, za dwa. Ale miałem wrócić, miałem Ci powiedzieć prawdę. Mieliśmy być szczęśliwi. - "Nie rycz!", rozkazałam sobie i uśmiechnęłam się delikatnie. - Czego nie zdążyłaś zrobić w życiu?
- Zakochać się i pokochać moją siostrę. Dlaczego uważasz, że to tutaj ma się wszystko skończyć?
- Dawniej w tym mieście była siedziba Rządu. To tutaj walczyłem z Carlem, to tutaj Carlo się poddał. To tutaj straciła całe swoje życie. To tutaj zaczęła się jej metamorfoza. To tutaj wasza mama zaszła w
ciążę. Czym Cię najbardziej zraniłem?
- Tym, że w pewnym momencie okazałeś się chamem, który nie myśli o uczuciach drugiej osoby. Powiedzieliście nam, że jak jesteśmy razem to wytwarzamy taką aurę, że żaden wampir nie może nas skrzywdzić i się do nas zbliżyć. A wy?
- Podejrzewamy, razem z waszymi rodzicami, że od dziecka was bronimy. Potrafiłabyś oddać życie za Rose?
- Nie, przykro mi ale nie. - pokręciłam delikatnie głową. -  Jeśli jedna z nas przeżyje... Będziesz z drugą?
- To zależy... Zależy jak ta pierwsza umrze, zależy jak potoczy się akcja i...
- I która przeżyje. - wtrąciłam. Nie musiał tego mówić. Wiedziałam to. On tylko lekko skinął głową.
- Co takiego ma Rose, czego brakuje mi?
- Ciężko powiedzieć, jesteście identyczne. – zaśmiał się pod nosem. – To nie jest kwestia tego co masz Ty, a co ma ona… Tylko… Nazwijmy to chemią. Chemią, miętą, magią. Jak wolisz. Dlaczego przez tyle lat mi się opierałaś?
- Sądziłam, że tak będzie łatwiej. Poza tym wydawało mi się, że uważam Cię tylko za przyjaciela. I tak naprawdę nigdy nie wierzyłam w to, że naprawdę Ci się podobam. Dlaczego Lora nadal się z Tobą przyjaźniła, skoro zniszczyłeś jej życie, a Ty z nią mimo, że z jej myśli wyczytałeś pewnie nie raz, że nas zdradza?
- Ona nie miała nikogo innego. Wtedy zostałem jej tylko ja. Umówiliśmy się, że będziemy zgrywać kuzynostwo. I tak zostało. A ja? Ja mogłem doradzać waszym rodzicom, chociaż na początku mi nie wierzyli. Poza tym… Zawsze wierzyłem, że się nawróci. Aż potem zablokowała swoje myśli. Co byś chciała jeszcze zrobić przed wyjazdem w dalszą drogę?
- Ja... - popatrzyłam na niego i zrobiło mi się strasznie gorąco. Czy mogę o to prosić? - Chciałabym powtórzyć to, co się między nami wydarzyło.
- A jeśli oboje przeżyjemy?
- Będziemy udawać, że nic się nie stało.
Popatrzył na mnie uważnie i zmrużył oczy. Chyba toczył jakąś wewnętrzną walkę. Kilka razy nim „szarpnęło” jakby już miał wstawać, ale jednak nie. A ja siedziałam i nie mogłam się doczekać, aż powie, że się zgadza. Nie poznawałam sama siebie. Ale w sumie co mi szkodzi… Za kilka godzin i tak już mnie nie będzie na tej planecie. Wreszcie położył pieniądze na stoliku i wyciągnął do mnie rękę.
- Chodź.

niedziela, 6 stycznia 2013

...10



Usłyszałam głośny śmiech Marcella na dole i otworzyłam szeroko oczy. Ktoś chyba właśnie robił śniadanie w kuchni na dole. Po chwili ponownie usłyszałam śmiech – tym razem Very. Zrzuciłam z siebie kołdrę i uśmiechnęłam się. Zapowiadał się ciekawy dzień. Głośno ziewnęłam, przeciągnęłam się i założyłam kapcie.
               Z zamiarem wystraszenia Marcella i swojej siostry, zeszłam po cichu na dół i wystawiłam głowę zza ściany. Już miałam krzyknąć, gdy uświadomiłam sobie co się dzieje. Vera siedziała na stole, w koszuli Marcella, a on ją całował po szyi! Zamurowało mnie. Stałam i patrzyłam. Poczułam napływającą falę złości, ale jednocześnie… przyjemności. Nie wiedziałam co mam zrobić. Odrobinę się cofnęłam i nadal ich obserwowałam. Chłopak zsunął jej swoją koszulę z ramienia i pocałował ją w obojczyk. Vera przechyliła głowę do tyłu i lekko westchnęła. No nie, zaraz na własne oczy zobaczę jak ją… posuwa na stole!
               Chrząknęłam i weszłam do kuchni, próbując ukryć zdenerwowanie i uśmiechnęłam się do nich sztucznie.
- Dzień dobry gołąbeczki. Co dzisiaj na śniadanko? Może jakaś jajecznica? – zapytałam.
               Oboje patrzyli na mnie zaskoczeni. Vera szybko poprawiła fryzurę i zapięła koszulę prawie pod szyję. Marcello podrapał się za uchem i odsunął się od mojej siostry. Patrzył na mnie jak jakiś skrzywdzony piesek – a ja czułam przez to ogromną satysfakcję.
- Mieliśmy właśnie zamiar zrobić omlety. – szepnęła zawstydzona Vera, podchodząc do lodówki.
- O, to ekstra. – odsunęłam krzesło od stołu i usiadłam na nim. Skrzyżowałam ręce na piersi i zrobiłam minę, typu „No i co macie mi do powiedzenia?”.
               Do kuchni weszła uśmiechnięta Lora, ale jakby od razu wyczuła co się stało. Zmarszczyła brwi, a jej cudowny nastrój jakby od razu prysnął. Podeszła do mnie od tyłu i oparła się na moich ramionach. Udając rozbawioną, powiedziała:
- Widzę, że Marcello się zrobił troszkę zmienny.
               Chłopak zmierzył ją zimnym wzrokiem i nagle zniknął. Zostałyśmy w trójkę, a ze mnie nagle wyparowała cała radość i silna samowola. Podeszłam do Very i pociągnęłam ją za włosy. W tym momencie miałam gdzieś to, że jest moją siostrą, że nie wypada, że przecież wczoraj zakończyłam ten toksyczny związek i że oni znają się od dawna.
- Chyba czegoś nie zrozumiałaś.
- Nie Rose, to TY czegoś nie zrozumiałaś. W swoich własnych słowach. Zerwałaś z nim. Stwierdziłaś, że nie potrafisz z nim być. – popatrzyła na mnie, a w jej wzroku dojrzałam satysfakcję. – Nie znam Cię i chyba nie chcę poznać, ale musisz się nauczyć, że nie możesz mieć wszystkiego.
- Vera, on Cię nie kocha. Gdybym tego nie zakończyła, to nawet by nie pomyślał o tym, żeby Cię pocałować!
               Zmierzyła mnie wzrokiem i ruszyła w stronę drzwi. Przy futrynie zatrzymała się i uśmiechnęła się lekko.
- Przepraszam, ale ty też nie przejmowałaś się tym, co ja czuję. Jechałam tutaj z przekonaniem, że Marcello będzie cały czas przy mnie, że powita mnie czułym pocałunkiem. Ale on stał z Tobą. Był z Tobą. Przytulał Ciebie. A Ty miałaś to gdzieś. – wiedziałam, że ma rację, ale bałam się do tego przyznać. – Przepraszam.

               - Dobra, więc Lora i Rose jadą okrężną drogą, przez te wszystkie wioski i wioseczki. Ja z Verą jedziemy przez centrum miasta i wchodzimy wszędzie, gdzie to tylko możliwe. – Marcello popatrzył na mnie czujnie. – Ta droga może być dla was bardzo niebezpieczna. Nie wiem czy się jeszcze zobaczymy. Chciałbym z Tobą porozmawiać na osobności.
               Kiwnęłam głową i odeszłam kawałek. Przez cały czas starałam się trzymać od niego na pewną odległość. Ręce miałam skrzyżowane na piersi i patrzyłam przed siebie z zaciętą miną.
- Rose, strasznie mi głupio. Wczoraj to zakończyłaś, a ja pobiegłem od razu do Very, twojej bliźniaczki. Wiem, zachowałem się jak dupek. Możesz być pewna, że…
- Zamknij się wreszcie. Nie mogę być już niczego pewna. Nie wiem kim są moi rodzice, kim jestem ja, kim jest moja siostra. Myślałam, że wiem chociaż kim jest Lora, okazało się że tego też nie wiem. W ostatnim czasie pokazałeś mi, że mogę na Ciebie liczyć. Nie miałam okazji poznać Cię od strony człowieka, tak jak Lory. Poznałam Cię od razu jako wampira. Sądziłam, że chociaż ty będziesz prawdziwy. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie w momencie, gdy wyznałeś mi miłość. Nie powiedziałam wczoraj, że kończę to na zawsze. – podeszłam do niego. – Nikt mnie nigdy nie skrzywdził tak jak to, co zobaczyłam dzisiaj rano. Mógłbyś okazać chociaż odrobinę skruchy. – nie kontrolowałam swoich ruchów. Podniosłam rękę, a ona wylądowała z ogromna siłą na policzku Marcella.  – I nawet mi nie mów, że z nią nie będziesz. Nie wierzę Ci! Niech chociaż jedna z nas będzie szczęśliwa.
               Odwróciłam się i pobiegłam do samochodu. Wsiadłam i ukryłam twarz między kolanami. Rozpłakałam się i miałam wrażenie, że wylatują ze mnie wszystkie emocje, które kotłowałam w sobie od tygodnia. Strach, złość, radość, smutek, przerażenie, zaskoczenie, ból. Wszystko. Kiedy Lora usiadła koło mnie i mnie objęła, zrobiło mi się jeszcze gorzej. Zaczęłam się zanosić. Właśnie w tamtym momencie miałam wrażenie, że nie wytrzymam już nic więcej. A miało być jeszcze gorzej, chociaż nikt się tego nie domyślał.

                                                                ***
               Od kilku godzin  Marcello mnie ignorował. Nie odpowiadał na moje pytania, nie patrzył na mnie. Nawet nie reagował na mój dotyk. Może i postąpiłam źle, kiedy zaczęłam go całować w nocy, w jego pokoju. To nie było najmądrzejsze. Ale nie opierał się! A ona i tak by się w końcu o tym dowiedziała. Więc chyba lepiej wcześniej, niż później.
               - Marcello, błagam. Odezwij się do mnie.
Poczułam, że samochód delikatnie zwalnia. Nie wiedziałam czy chce się zatrzymać, czy co. Popatrzyłam na niego, a on miał łzy w oczach – znowu.
- Vera, Ty kompletnie nic nie rozumiesz. Zresztą, ja sam nie rozumiem tego co się dzieje. Kocham Cię, naprawdę. – spojrzał na mnie, ale już po chwili przeniósł wzrok na jezdnię. – Podczas naszego ostatniego spotkania przed moim wyjazdem pomyślałem, że powiem Ci kim jestem. Ale poznałem Rose. I ją pokochałem jeszcze bardziej. Teraz kocham was obie i jeśli będę z jedną, zranię drugą. Zrozum, nie mogę być z żadną z was.
- Rose i tak Ci już nie wybaczy.
- Nie mogę być z Tobą, wiedząc że ją kocham bardziej. – pokręcił głową. – Już wystarczająco namieszałem w waszym życiu.

                                                                ***

               Siedziałam w samochodzie i czekałam, aż wróci Lora. Dawno nie jadła i musiała się pożywić. Zatrzymałyśmy się w najbardziej cichym i bezludnym miejscu jakie można sobie wyobrazić. Kazała mi nigdzie nie wychodzić i w ogóle najlepiej się nie ruszać. Bała się mnie zostawić, ale jeszcze bardziej bała się przebywać ze mną na takim głodzie. Dlatego siedziałam – tak jak kazała.
               Już trochę się uspokoiłam i nie przejmowałam się tą całą sytuacją. Pomyślałam, że skoro wybrał ją to ze mną musi być coś nie tak – czas to zmienić. Nie mogę przez całe życie mieć wszystkiego.
               Porozmawiałyśmy z Lorą i przyznała mi się, że nie raz mi dawała podpowiedź kim jest. Ale ja tego nie brałam wystarczająco poważnie. Okazało się, że nigdy nic mi się nie działo, bo ona we wszystkim maczała palce. To było niesamowite, jednak też odrobinę denerwujące.
               Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a po chwili poczułam jakiś obleśny oddech na swojej szyi. Na pewno nie należał on do Lory. Przeszły mnie ciarki i starałam się nie oddychać.
- No i znowu się spotykamy. Przede mną się nie da uciec. – usłyszałam znajomy głos, głos z hotelu, poczułam lekkie ukłucie w szyi, a po chwili już niczego nie czułam.

               Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Dookoła było cholernie ciemno, ale mimo wszystko coś tam widziałam. Po chwili mój wzrok zaczął się przyzwyczajać do braku światła i dostrzegałam coraz więcej szczegółów. Znajdowałam się w niewielkim pokoju bez okien. Jedynym źródłem jasności była malutka lampka stojąca przy łóżku. Ja leżałam na podłodze. Przy tapczanie znajdowała się również jakaś mała szafeczka, na której stało jedzenie i szklanka wody. Z pośpiechem do tego podeszłam i napiłam się.
               Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak wielkie pragnienie mnie dopadło. Jeść mi się nie chciało, ale wypić mogłabym chyba z litr wody. Usiadłam na łóżku i zamknęłam oczy.
               Starałam się przypomnieć sobie najwięcej jak to możliwe. Niestety – pamiętałam tylko to, że w pewnym momencie ten oblesiuch wbił mi igłę w szyję i koniec. Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Po policzkach spłynęły mi łzy. Moje życie było takie łatwe. Moim największym problemem byli chłopacy. Pamiętam jak chodziłam z Brunem, to był jeden z moich dłuższych związków. Byłam z nim przeszczęśliwa. Wydawał się idealny – wyrozumiały, cierpliwy, zakochany we mnie po uszy. Ale wewnątrz mnie, gdzieś bardzo głęboko, siedział ktoś z przeszłości. Ktoś, z kim łączyło mnie bardzo mało. Ktoś, dla kogo znaczyłam bardzo mało. Ale za to ktoś, kogo kochałam. Gdy ponownie pojawił się w moim życiu nie wiedziałam co zrobić. Poszłam na łatwiznę, znalazłam sobie trzeciego. To było właśnie rozwiązywanie moich problemów.
               Usłyszałam, że ktoś przekręca zamek w drzwiach. Odwróciłam się w stronę wejścia i wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia. Lora?
- To wampira można złapać? Byłam przekonana, że już dawno znalazłaś Marcella i powiedziałaś mu co się stało! – Lora zaśmiała się pod nosem, zamknęła za sobą drzwi i usiadła koło mnie. Dziwne, nikt jej nie pilnował. Przecież dla wilkołaków była chyba zagrożeniem.

- Rose, Rose, Rose. Zawsze mnie bawiła Twoja naiwność i pustota. Naprawdę, szkoda mi Cię. – odsunęłam się od niej i zmarszczyłam brwi. O co chodzi? – Nigdy nie byłam po Twojej stronie. To ja byłam tą wtyką. Doskonale wiedziałam, że nie będzie żadnych wilkołaków. Dzięki temu, że przez ponad 16 lat wrabiałam Twoich rodziców, mam wiele przywilejów. Oczywiście, każdy łowca ma za przyjaciela swojego wroga. – ponownie się zaśmiała. – Rząd nie musi o tym wiedzieć, ale jak się dowie to jest masakra. Dlatego ja wolałam sama ich wkopać. Przez całe życie udawałam ich przyjaciół, Twoją przyjaciółkę – czy raczej kuzynkę. Musiałam bardzo uważać, żeby się nie wydać. No i w końcu nadarzyła się okazja, Rząd postanowił, że zakończy ten teatrzyk. W ten właśnie sposób obie wylądowałyśmy tutaj. – rozejrzała się dookoła. – Chyba nie jesteś za bardzo przyzwyczajona do takich warunków, co?