Nie wiem od
jak dawna siedziałam w tym obskurnym pokoju, ale gdy usłyszałam dźwięk
przekręcanego kluczyka w drzwiach, z radości zabiło mi serce. Miałam gdzieś czy
przyszli, żeby mnie zabić, czy to na ratunek, czy Lora żeby znowu się ze mnie
ponaśmiewać. Chciałam po prostu się stąd wydostać.
A propos Lory… Na początku nie
potrafiłam w to uwierzyć. Moja Lora, moja kochana kuzynka nas zdradziła. Nie
umiałam poukładać sobie tego w głowie, między innymi skomplikowanymi
wydarzeniami. Jednak miałam najwidoczniej aż zbyt wiele czasu na przemyślenia,
ponieważ po kilku godzinach stwierdziłam, że to nie jest prawda. To na pewno
kolejny punkt w tej grze. Jestem przekonana, że za niedługo mnie stąd zabierze
i wrócimy do Marcella i Very. Już nawet na nich nie byłam zła. Trudno,
widocznie nie byłam tą jedyną. W przeszłości zraniłam tylu chłopaków, że mi się
tak w sumie to należało.
Spojrzałam w stronę drzwi i
zobaczyłam głowę Lory, która przywołała mnie do siebie, z palcem na ustach. Na
palcach podeszłam do niej i się uśmiechnęłam. Wiedziałam, że nie dałaby rady
mnie skrzywdzić. Jednak już po chwili, gdy zza rogu wyszedł jakiś ogromny i
paskudny mężczyzna, złapała mnie mocno pod ramię i krzyknęła:
- No i co
tak stoisz lalusiu! Idziemy, nie myśl, że Cię będę podtrzymywała! – powiedziała
i szybko pociągnęła mnie w drugą stronę korytarza, udając że nie zobaczyła
tamtego człowieka.
- Lora, a wy
gdzie się wybieracie? – usłyszałyśmy za plecami.
- Młodej
słabo się zrobiło w tym smrodzie. A chcemy ją przecież utrzymać przy życiu.
- Tylko
pamiętaj…
- Nie musi
mi pan przypominać na każdym kroku o tym, że jak zrobię coś nie tak to mnie
zabijecie. – powiedziała ostrym tonem i pociągnęła mnie jeszcze bardziej.
Teraz to już nic nie rozumiałam.
Słabo mi się zrobiło? Mam nadzieję, że ten gbur nie zauważył mojego
zdezorientowania. Co ona wyprawia? Najpierw mnie wyprowadza, potem udaje że
jest taka wredna, a teraz się nie odzywa.
Wyszłyśmy na zewnątrz. Lora rozejrzała się
dookoła. Widocznie chciała sie upewnić, że nie ma nigdzie żadnych świadków.
Popchnęła mnie w stronę lasu i oparła o jedno z drzew. Popatrzyła mi prosto w
oczy i wzięła głęboki oddech.
- Nie mamy zbyt wiele czasu. A trochę muszę Ci wyjaśnić. Dla jasności, nie chcę i nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić. Kiedyś po prostu popełniłam kilka błędów. Dlatego tu jesteśmy. Za niedługo powinien przyjechać Marcello, wszystko jest tak pokierowane żeby wpadli w pułapkę. Mogę temu odrobinę zaradzić, ale też nie do końca. Zależy mi na waszym życiu, ale bardziej na moim. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że dzisiaj wiele się wydarzy. I albo wygracie wy, albo przegracie. Nie sprzeciwiaj się nikomu, rób co Ci każą, udawaj że mnie znienawidziłaś, udawaj że nic Cię nie łączyło z Marcellem i udawaj że nigdy nie widziałaś Very.
- A Ty co będziesz w tym czasie robić? Stać i patrzeć na naszą śmierć?
- Będę starała się uratować wszystkim tyłek. - wycedziła przez zęby. - A teraz przepraszam...
Poczułam ból na policzku, ale dopiero po chwili zrozumiałam co się stało. Dostałam z liścia od Lory! Zmarszczyłam brwi i dotknęłam miejsca, w którym mnie bolało.. No nie wierzę.
- Jesteś jakaś niezr... - nie zdążyłam dokończyć, bo usłyszałam głośny trzask za plecami. Odwróciłam się.
- Lora, jesteś tam? - wiedziałam, że znam ten głos, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd.
- Tak. - powiedziała szorstko, ale jej twarz przeszła ogromną metamorfozę. Stała się łagodna, jak za dawnych czasów.
Zza drzew wyłoniła się jakaś postać. Jak zwykle, ogromny facet, o budowie jak zwierzę. Wilkołak. Przyjrzałam się jego twarzy. Hm. Całkiem przystojny. I w porównaniu do wszystkich innych wilkołaków był dość przyjemny. Chwila... Ja go znam. To jest...
- Carlo... - nie wierzyłam własnym oczom. - Powiedz, że to tylko zły sen.
- Wydawało mi się, że się polubiliśmy. - wyglądał na zaskoczonego. Popatrzył na Lorę.
- Czy wy się znacie? - zapytała.
- Byliśmy nawet razem. – szepnęłam z niedowierzaniem.
To było kilka lat temu. Miałam problem. Byłam ze wspaniałym chłopakiem, a pojawił się mój były którego nadal kochałam. Jakie rozwiązanie znalazłam? Zostawiłam ich obu dla tajemniczego chłopaka, który po dwóch tygodniach zniknął bez słowa. Zostawił mi tylko jeden, krótki liścik. 'Do zobaczenia jak najpóźniej'. I tyle z mojej wielkiej, kolejnej miłości.
- Wysłali mnie żeby zbadać sytuację. Dlaczego Góra miałaby uwierzyć jakiejś rozdygotanej wampirzycy, która pojawiała się raz na dwa miesiące, a przez całą resztę czasu siedzi z ludźmi, na których kabluje.
- Lora, zabierz mnie do środka.
Dziewczyna podeszła do mnie i znowu złapała mnie mocno za rękę. No tak, nadal musiała sprawiać pozory. I nagle obie zamarłyśmy.
- Lora, słyszałem waszą rozmowę. Całą. - uśmiechnął się. - Spokojnie, nikomu nie powiem. Nigdy nie wierzyłem, że aż tak bardzo się zmieniłaś. Prawdę powiedziawszy, zawsze sądziłem, że w tym Twoim kablowaniu jest jakieś drugie dno. Troszkę się pomyliłem, ale jednak nie tak bardzo.
Lora wyglądała na zdezorientowaną, ale w tym wszystkim i po tym wszystkim, najbardziej zdezorientowaną osobą w tej okolicy mogłam być ja. Carlo wilkołakiem? Przecież to niemożliwe. Moje życie jest zbyt skomplikowane.
- Idziemy. - warknęła nagle przy moim uchu, tym samym przypominając mi o bolącym policzku.
Odwróciłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę naszego miejsca pobytu, ale nagle usłyszałyśmy głośne chrząknięcie.
- Będą tu za niecałą godzinę, więc przyszykujcie się. To spotkanie nie będzie należało do najmilszych, a zwłaszcza dla Ciebie Lora.
Siedziałyśmy w moim pokoju - czy w czymś pokojopodobnym - i milczałyśmy. Właśnie wysłuchałam historii Lory o jej wielkiej miłości do Carla, o jej romansie z Marcellem, o bitwie między nimi, która miała duży wpływ na podział dwóch światów. Opowiedziała mi też o tym jaka była kiedyś, jak ludzie postrzegali ją i Carla(byli wyjątkiem, jednym na milion, bo nawet w momencie gdy wampiry i wilkołaki się lubiły, to nigdy nie łączyły się w pary. Wytłumaczyła, co nią kierowało, gdy składała pierwszą wizytę Rządowi. Przyznała się, że żałowała tego, co zrobiła już wtedy, kiedy tam była.
- Nie mamy zbyt wiele czasu. A trochę muszę Ci wyjaśnić. Dla jasności, nie chcę i nigdy nie chciałam Cię skrzywdzić. Kiedyś po prostu popełniłam kilka błędów. Dlatego tu jesteśmy. Za niedługo powinien przyjechać Marcello, wszystko jest tak pokierowane żeby wpadli w pułapkę. Mogę temu odrobinę zaradzić, ale też nie do końca. Zależy mi na waszym życiu, ale bardziej na moim. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że dzisiaj wiele się wydarzy. I albo wygracie wy, albo przegracie. Nie sprzeciwiaj się nikomu, rób co Ci każą, udawaj że mnie znienawidziłaś, udawaj że nic Cię nie łączyło z Marcellem i udawaj że nigdy nie widziałaś Very.
- A Ty co będziesz w tym czasie robić? Stać i patrzeć na naszą śmierć?
- Będę starała się uratować wszystkim tyłek. - wycedziła przez zęby. - A teraz przepraszam...
Poczułam ból na policzku, ale dopiero po chwili zrozumiałam co się stało. Dostałam z liścia od Lory! Zmarszczyłam brwi i dotknęłam miejsca, w którym mnie bolało.. No nie wierzę.
- Jesteś jakaś niezr... - nie zdążyłam dokończyć, bo usłyszałam głośny trzask za plecami. Odwróciłam się.
- Lora, jesteś tam? - wiedziałam, że znam ten głos, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd.
- Tak. - powiedziała szorstko, ale jej twarz przeszła ogromną metamorfozę. Stała się łagodna, jak za dawnych czasów.
Zza drzew wyłoniła się jakaś postać. Jak zwykle, ogromny facet, o budowie jak zwierzę. Wilkołak. Przyjrzałam się jego twarzy. Hm. Całkiem przystojny. I w porównaniu do wszystkich innych wilkołaków był dość przyjemny. Chwila... Ja go znam. To jest...
- Carlo... - nie wierzyłam własnym oczom. - Powiedz, że to tylko zły sen.
- Wydawało mi się, że się polubiliśmy. - wyglądał na zaskoczonego. Popatrzył na Lorę.
- Czy wy się znacie? - zapytała.
- Byliśmy nawet razem. – szepnęłam z niedowierzaniem.
To było kilka lat temu. Miałam problem. Byłam ze wspaniałym chłopakiem, a pojawił się mój były którego nadal kochałam. Jakie rozwiązanie znalazłam? Zostawiłam ich obu dla tajemniczego chłopaka, który po dwóch tygodniach zniknął bez słowa. Zostawił mi tylko jeden, krótki liścik. 'Do zobaczenia jak najpóźniej'. I tyle z mojej wielkiej, kolejnej miłości.
- Wysłali mnie żeby zbadać sytuację. Dlaczego Góra miałaby uwierzyć jakiejś rozdygotanej wampirzycy, która pojawiała się raz na dwa miesiące, a przez całą resztę czasu siedzi z ludźmi, na których kabluje.
- Lora, zabierz mnie do środka.
Dziewczyna podeszła do mnie i znowu złapała mnie mocno za rękę. No tak, nadal musiała sprawiać pozory. I nagle obie zamarłyśmy.
- Lora, słyszałem waszą rozmowę. Całą. - uśmiechnął się. - Spokojnie, nikomu nie powiem. Nigdy nie wierzyłem, że aż tak bardzo się zmieniłaś. Prawdę powiedziawszy, zawsze sądziłem, że w tym Twoim kablowaniu jest jakieś drugie dno. Troszkę się pomyliłem, ale jednak nie tak bardzo.
Lora wyglądała na zdezorientowaną, ale w tym wszystkim i po tym wszystkim, najbardziej zdezorientowaną osobą w tej okolicy mogłam być ja. Carlo wilkołakiem? Przecież to niemożliwe. Moje życie jest zbyt skomplikowane.
- Idziemy. - warknęła nagle przy moim uchu, tym samym przypominając mi o bolącym policzku.
Odwróciłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę naszego miejsca pobytu, ale nagle usłyszałyśmy głośne chrząknięcie.
- Będą tu za niecałą godzinę, więc przyszykujcie się. To spotkanie nie będzie należało do najmilszych, a zwłaszcza dla Ciebie Lora.
Siedziałyśmy w moim pokoju - czy w czymś pokojopodobnym - i milczałyśmy. Właśnie wysłuchałam historii Lory o jej wielkiej miłości do Carla, o jej romansie z Marcellem, o bitwie między nimi, która miała duży wpływ na podział dwóch światów. Opowiedziała mi też o tym jaka była kiedyś, jak ludzie postrzegali ją i Carla(byli wyjątkiem, jednym na milion, bo nawet w momencie gdy wampiry i wilkołaki się lubiły, to nigdy nie łączyły się w pary. Wytłumaczyła, co nią kierowało, gdy składała pierwszą wizytę Rządowi. Przyznała się, że żałowała tego, co zrobiła już wtedy, kiedy tam była.
Nagle usłyszałyśmy, że na korytarzu wybuchło
jakieś zamieszanie. Lora zerwała się i popatrzyła na mnie – znów wygląda jak
ktoś zupełnie mi obcy.
- Siedź, i się nawet nie ruszaj.
No i zaczęło się. Czułam, że koniec się zbliża
i wiedziałam, że jest to nieuniknione. Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy.
Nie chciałam umierać. Chciałam zrobić jeszcze wiele rzeczy, ale nie mogłam. To
mój czas. Wiedziałam jedno. Zrobię wszystko, żeby ocalić Marcella.
***
Przyjechaliśmy na jakieś podwórko i Marcello
wyciągnął kluczyk ze stacyjki. Popatrzył na mnie, wyciągnął rękę i uśmiechnął
się. Odwzajemniłam uśmiech. Pożegnaliśmy się już wcześniej – teraz nawet nie
rozmawialiśmy. Wszystko było ustalone. Rozdzielamy się i staramy się wskórać
najwięcej, ile się da.
Wyszłam
z samochodu. Dookoła panowała cisza.
Ostatni raz zerknęłam na Marcella, który z roztargnieniem zakładał
kurtkę. Lekko kiwnęłam do niego głową i pobiegłam… Wybrałam ścieżkę, którą
obiegłam dom naokoło. Z tyłu było jakieś wejście. Ponieważ budynek to była
jakaś stara rudera, która ledwo się trzymała, przez chwilę zastanawiałam się
czy to bezpieczne – wejść tam. Ale nie miałam innego wyjścia – mogłam stać
tutaj i czekać aż przyjdzie śmierć, a mogłam coś robić.
Weszłam
do środka i prawie od razu miałam ochotę uciekać. Śmierdziało tam tak, jakby
ktoś zostawił w środku śmieci i ich nie wynosił ze dwa lata. Wyciągnęłam z
kieszeni kołek i trzymałam go za sobą. Powolnym krokiem szłam przed siebie. Nie
pasowało mi to, że było tu tak spokojnie i nikt na nas nie czekał.
I nagle poczułam, że nie jestem tutaj sama.
Poczułam na sobie parę oczu. Odwróciłam się i krzyknęłam. Wilkołak,
przemieniony wilkołak stał tuż za mną.
Tylko
nie panikuj! – przyrzekłam sobie. I tak, jak proponował mi Marcello,
wyciągnęłam z drugiej kieszeni gaz pieprzowy, psiknęłam mu w oczy i rzuciłam
się z powrotem na zewnątrz. Nie było mnie tam zaledwie kilka minut. A na dworze
już wybuchła walka. Jednak ja się czułam niewidoczna. Wampiry walczyły z
wilkołakami, Marcello po środku. Ale na mnie nikt nie zwracał uwagi.
Postanowiłam to wykorzystać. Uważając, żeby w
nikogo nie wpaść wbiegłam do lasu – i nie zatrzymując się, biegłam cały
czas przed siebie. Nie zastanawiałam się, dokąd zmierzam. Targały mną sprzeczne
emocje i wiedziałam, że jeśli tylko się zatrzymam to nie dam rady pobiec dalej.
Będę musiała zawrócić. A wiedziałam, że nie mogę. Nie
mogłam się teraz poddać. Nie mogłam i nie chciałam. To mimo wszystko była moja
siostra.
***
Od kilku minut czułam się tak, jakby serce miało mi
zaraz wyskoczyć. Jakbym biegła nie wiem ile... Usłyszałam trzask na korytarzu,
ryk - jakby wilka, głośne tupanie nogami, chiche pyknięcie, jakby coś lekkiego
spadło na podłogę i znowu trzask. Po chwili w drzwiach do mojego pokoju stanęła
Lora - wystraszona jak nigdy dotąd. Jej ciuchy były całe zakrwawione. Zrobiło
mi się słabo. Było gorzej niż mogłam się tego spodziewać. Ile osób przeze mnie
już umarło? Czy Marcello i Vera jeszcze żyją? Czy moi rodzice również tutaj są?
I... Czy już wiadomo, która z nas 16 lat temu została ugryziona? Podniosłam
głowę i popatrzyłam na Verę.
- Uciekać czy być posłuszną? - zapytałam. Lora nie
musiała nic mówić, widziałam to na jej twarzy. Nie miałam żadnych szans.
Żadnych!
Wyszłyśmy na korytarz. Wiedziałam, że to są nasze
ostatnie wspólnie spędzone sekundy. Wiedziałam, że już nigdy nie będę miała
okazji pojechać z nią na zakupy, do kina czy na imprezę. Już nigdy nie będę
mogła powiedzieć jej tego wszystkiego, na co teraz miałam ochotę. Nigdy.
Doszłyśmy do końca korytarza. Patrzyłam na stare, drewniane drzwi, przez które
zaraz wyjdę na pewną śmierć. Zatrzymałam się i zmrużyłam oczy.
- I co? To tyle? Koniec? - mój głos zadrżał.
- Rose... Wiesz jak bardzo bym chciała coś zmienić.
Ale nie mogę. Cudem mogłam po Ciebie przyjść. Ja też zginę. Już nie jestem
potrzebna. A wiem zbyt wiele. - gdy zamilkła, kiwnęłam głową. - Gotowa? -
zapytała po chwili.
- Tak. - szepnęłam.
Przede mną ukazała się rzeź. Zakręciło mi się w
głowie. Wśród walczących, czyli nadal żyjących, ujrzałam Marcella. Uśmiechnęłam
się lekko i podniosłam rękę, żeby mu pomachać. Usłyszałam głośny krzyk,
dochodzący z lasu i swoje imię powtórzone kilka razy. I wtedy poczułam ukłucie
w sercu. Miałam wrażenie, że wpadam w przepaść. I nagle wszystko ustało.
***
Wydawało mi się, że biegnę już kilka godzin. Od
jakiegoś czasu miałam wrażenie, że nie jestem sama. Że ktoś mnie śledzi. Co
jakiś czas słyszałam szelest liści i dźwięk łamanych gałęzi. Ale przecież
równie dobrze to mogły być zwierzęta.
- Stój. - głos, który wypowiedział to słowo był
niezwykle stanowczy. Zamarłam. Ani przed wilkołakiem, ani przed wampirem nie
ucieknę. A człowiek by mnie nie dogonił. - Vera... Musisz tam wrócić.
- Wolę już umrzeć tutaj. Nie chcę tam wrócić. Ugryź
mnie. Zjedz. Cokolwiek! – czułam, że
przerażenie napełnia mnie od stóp do głów.
Czułam
mrowienie w całym ciele. Mój plan się nie powiódł, zawiodłam. A teraz jest już
koniec, nic mi nie zostało. Więc wolałam umrzeć tutaj, teraz. Nie chciałam tam
wracać, nie miałam ochoty patrzeć na martwe wampiry i wilkołaki.
-
Nie mogę zabić Cię tutaj. Gdyby to ode mnie zależało, mogłabyś biec dalej.
-
Tak naprawdę to nigdy nie wierzyłam, że ucieknę. - Zrobiłam krok naprzód.
-
To błąd. - podszedł do mnie. - Vera... Musimy iść. Nie możemy tu zostać. Mimo
że bardzo bym tego chciał. I dla siebie, i dla ciebie.
-
Więc czemu nie pozwolisz mi po prostu uciec?
-
Nie mogę. Przykro mi.
Nie
zdążyłam nawet pomyśleć nad odpowiedzią. Gdy otworzyłam oczy, już widziałam
pole bitwy. Nagle w oczy rzuciła mi się drobna brunetka, która najwidoczniej
nie rozumiała co się zaraz stanie. Ja wiedziałam. Widziałam go. Widziałam jak
biegnie w jej stronę. Widziałam jak wbija jej kołek w plecy. Widziałam jej
zdziwienie na twarzy. Słyszałam jej imię
powtórzone tyle razy przez tyle osób. Chyba nawet sama je wykrzyczałam.
Zdążyłam jeszcze zanotować w pamięci Lorę biegnącą w moją stronę i
upadającą na ziemię po zderzeniu z
wilkołakiem. To wszystko wydarzyło się w ciągu sekundy, może dwóch. I wtedy
poczułam ukłucie w sercu. Miałam wrażenie, że spadam w przepaść. I nagle
wszystko ustało.