poniedziałek, 10 grudnia 2012

...9



Oparłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy. Siedzieliśmy na ławce w opuszczonym,  przepięknym parku. Dookoła rosło dużo ogromnych drzew, które wyglądały na bardzo stare. Ponieważ była jesień, liście były różnokolorowe. Ich odcienie cudnie odbijały się w promieniach słońca. Nad naszymi głowami ciągle latały rozśpiewane ptaki, które chyba odlatywały do ciepłych krajów.
- O czym myślisz? – zapytał Marcello i objął mnie ramieniem.
- O niczym. Tak się zamyśliłam. Ładnie tutaj.
               Od kilku dni przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce. Momentami miałam wrażenie, że w ciągu kilku dni objechaliśmy połowę Włoch. Po rozmowie Marcella i Very było dość nie przyjemnie. On udawał, jakby między nami nic się nie wydarzyło. Czasami wydawało mi się, że już naprawdę nic do mnie nie czuje. Ona patrzyła na mnie cały czas spod byka i w ogóle się nie odzywała. Natomiast Lora starała się nas wszystkich na siłę rozśmieszać – co jej totalnie nie wychodziło.
               Ból głowy mi już całkowicie ustał. Już nie musiałam udawać, że jestem taka silna. Niestety, przez Verę ciągle byłam wściekła na Marcella. Bez żadnego powodu. Nasza relacja ogólnie uległa znacznemu pogorszeniu. Czasami miałam ochotę rzucić się na własną siostrę i ją zabić za to, że pojawiła się w moim życiu. Tylko sama nie wiem czy to ja to czułam, czy ona. To tak, jakbym żyła w jakimś ciągłym złudzeniu.
               Marcello zaczął ze mną rozmawiać przedwczoraj. I to całkowicie przed przypadek. Potknęłam się o wystający konar drzewa i upadłam na żwirową ścieżkę. Skutki tego były dość tragiczne i chyba nie muszę tłumaczyć co się stało. Moje kolano zaczęło krwawić, na co Lora i Marcello od razu stracili nad sobą panowanie. To znaczy… Nie do końca stracili. Oni jak najbardziej nad sobą panują. Jednak to w końcu wampiry.
               Lora szybko do mnie podbiegła i już myślałam, że chce mnie zabić, ale ona mnie… uleczyła tak jakby. Później wymieniły dziwne spojrzenia z Verą, ale nie wnikam o co chodzi. Może jeszcze będę miała okazję o to spytać którejś z nich. W każdym bądź razie, Marcello wygłosił swoją gadkę o tym, czy ja w ogóle zdaję sobie sprawę z tego, co się mogło stać. Czy ja czasami myślę. A jak tak to o czym. Że gdyby on i Lora byli nowonarodzonymi wampirami to już by nawet nie miał do kogo mówić.
               Tak mnie rozśmieszył wtedy ton jego głosu, jego mina, jego zmarszczone brwi, jego wydłużone kły i czerwone oczy, że nie potrafiłam się uspokoić. Jego chyba też to rozbawiło.
               Na spokojnie odezwał się do mnie dopiero w samochodzie – mówiąc, że to wcale nie było śmieszne, czym wywołał we mnie jeszcze większą radość. Na szczęście tym razem on również się śmiał. Nawet Lora się do nas dołączyła. Tylko Vera była jakaś taka… smutna.        
               Czasami miałam ochotę przytulić ją i powiedzieć, żeby się nie martwiła. Ale nie za bardzo wiedziałam co dalej. „Znajdziesz kogoś lepszego”? „Musiał którąś wybrać”?  „To nie mój wybór”? „Miałam nie skorzystać z okazji”? To by nie było zbyt inteligentne. Dlatego wolałam już milczeć i po prostu ograniczyć okazywanie miłości swojej siostrze.
               Teraz dziewczyny pojechały na zakupy, a my mieliśmy chwilę czasu dla siebie. Dlatego wyszliśmy na spacer. Miałam ochotę, żeby te chwile trwały całą wieczność. Niestety, nie dało się tak.
- Rose, muszę Ci coś powiedzieć.
               Popatrzyłam na niego, mrużąc oczy. Moje serce zabiło szybciej.
- Czy coś się stało?
- W pewnym sensie. – odsunął mnie od siebie i wziął moją twarz w swoje dłonie. Jak zwykle, gdy mnie dotykał, całe moje ciało przeszły dreszcze. – Ja chyba wiem, która z was została ugryziona. – popatrzyłam na niego zdziwiona i już miała spytać skąd on to wie, ale wyprzedził mnie i odpowiedział na moje niezadane pytanie zanim wypowiedziałam je na głos. – Tak ogólnie to czytam w myślach tylko wampirom. Nie słyszę myśli ludzi. Czasami słyszę też wilkołaki, ale to tyko wtedy, kiedy współpracujemy – czyli bardzo rzadko. A Ciebie słyszę, mimo że jesteś człowiekiem. Very nigdy nie słyszałem, nawet podczas… - nagle się zmieszał. – W najintymniejszych momentach naszej znajomości.
               Zmarszczyłam brwi. Czy to znaczyło, że oni…? W moich oczach pojawiły się łzy. Nie miałam pojęcia czy ot przez to, że dowiedziałam się kolejnej szokującej rzeczy – że najprawdopodobniej mam w sobie jad wampira - czy dlatego, że moja bliźniaczka chyba straciła dziewictwo z moim chłopakiem, w którym nadal jest zakochana.
               Odsunęłam się od niego jeszcze dalej i ukryłam twarz w swoich dłoniach. Nie chciałam teraz jego towarzystwa, nie potrzebowałam go. To już naprawdę przekraczało to, co byłam w stanie znieść.  Do tego nie wiedziałam co uważać o tym, co mi powiedział. Jednak postanowiłam to na razie przemilczeć i zostawić na inny dzień.
- Rose… Nie znaliśmy się wtedy. To znaczy, TY mnie nie znałaś. Nie możemy się rozliczać za swoją przeszłość.
- Nie mam Ci, a raczej wam, tego za złe. Tylko po prostu… Tego jest za wiele jak na tydzień. Nie potrafię tego pojąć, zrozumieć i zaakceptować. – popatrzyłam na niego. – Wiesz, zanim zmieniliśmy samochód, był taki moment że nie rozmawialiśmy. To było po tym, jak otworzyłam drzwi temu kolesiowi. Wtedy przyrzekłam sobie, że już nie będę płakać. Że będę twarda – tak jak to było do tej pory. Niestety, nie potrafię. Nic już nie jest takie jak do tej pory. Wszystko się zmieniło. Zmieniłam się ja, moje życie, moje nawyki i przyzwyczajenia. Nie przywykłam do sytuacji, kiedy nie wiem co robić. Kiedy ktoś jest lepszy ode mnie. Kiedy ktoś przeżył coś, czego ja nie przeżyłam. Kiedy ktoś miał lub ma coś, czego ja nie miałam. – w jego oczach również pojawiły się łzy. – Marcello, ja chyba nie potrafię z Tobą być. Kocham Cię i właśnie dlatego… uważam że to koniec.
               Patrzył na mnie jakbym była jakimś duchem, koszmarem sennym. Był przerażony. Ale w tamtym momencie byłam pewna jednego – nie był na mnie zły. Jego oczy nabrały czarnego koloru. Kojarzyły mi się z bezgwieździstym niebem w burzliwą noc. Wyglądały strasznie. I wiedziałam coś jeszcze, nie popełniłam błędu. Postąpiłam bardzo dobrze.
               Wytarłam łzy i wstałam. Czułam się okropnie, pierwszy raz w życiu kogoś pokochałam taką szczerą, prawdziwą miłością i musiałam to zakończyć. Wiedziałam, że Marcello to ten jedyny, mimo że przy każdym poprzednim uważałam tak samo. Jednak tym razem to było coś zupełnie innego. Ale czy będziemy potrafili walczyć w tej samej drużynie? Czy Vera będzie potrafiła być naszym sojusznikiem?
- Chyba powinniśmy wrócić do hotelu, za niedługo wróci Vera z Lorą. – powiedział zachrypniętym głosem i ruszył przed siebie, pierwszy raz nie czekając na mnie.

               Stałyśmy w kolejce do kasy. Dookoła było mnóstwo ludzi i zastanawiałam się jak Lora wytrzymuje. Tyle krwi, tyle tętnic, tyle szyj do rozszarpania. Ciekawe, czy już się przyzwyczaiła do tego uczucia. Patrzyłam na kobietę przed nami. Była przepiękna. Miała długie, brązowe i proste włosy, brązowe oczy i troszkę ciemniejszą karnację. Dodatkowo, po prawej stronie twarzy miała kilka pieprzyków, które dodawały jej urody. Cały czas trzymała ręce na brzuchu – zupełnie nie wiem dlaczego, ale wyglądało to dla mnie tak, jakby chciała bronić czegoś, co tam rośnie. Rzeczywiście, jej brzuch był troszkę większy. Kobieta cały czas się uśmiechała. To był wspaniały widok.
               Zapakowałyśmy wszystko do reklamówek, Lora zapłaciła i wyszłyśmy ze sklepu. Byłyśmy naprawdę obładowane, ale jakoś o tym nie myślałam. Popatrzyłam na jedną z witryn sklepowych i to mnie zdołowało jeszcze bardziej. Również miałam brązowe włosy i brązowe oczy, były prawie czarne. Wyglądałam jakbym była… z marmuru. Czasami w szkole śmiali się, że wyglądam jak taka porcelanowa laleczka. Może to i prawda. Nigdy nie lubiłam swojego wyglądu. Zawsze wydawało mi się, że jestem beznadziejna.
               Jak zobaczyłam Rose to pomyślałam: Może nie jestem taka zła. Ta dziewczyna, moja bliźniaczka, wydała mi się całkiem ładna. Z jedną różnicą – ona się cały czas uśmiechała, tak jak kobieta ze sklepu. Ja zawsze, a przynajmniej zazwyczaj, chodziłam skrzywiona. Niewiele osób potrafiło mnie rozśmieszyć.
               Nagle poczułam jak zalewa mnie fala smutku. Okropnego smutku. To uczucie było porównywalne do tego, co czułam gdy Marcello powiedział mi, że to koniec.
               Rozmowa z nim była jedną z gorszych. Stwierdził, że mnie kocha. I nigdy nie przestanie. Niestety, z Rose połączyło go coś… niesamowitego. Nie potrafił tego określić. Przytulił mnie i pocałował w czoło – jakbyśmy byli jakąś początkującą parą. I po prostu odszedł.
               Teraz zaczęłam się zastanawiać czy to ja czuję ten ból, czy to ból Rose. Już nieraz mi się tak zdarzało – myślałam o czymś wesołym, a tu nagle wielki smutek albo zupełnie na odwrót, zastanawiałam się nad dołującymi sprawami, a w pewnym momencie wybuchałam niekontrolowanym śmiechem.
               Wsiadłyśmy do czarnego Chevroleta Corvette Grand Sport, za którym oglądali się wszyscy kolesie. Lora otworzyła dach, włączyła głośną muzykę, założyła okulary i otworzyła przyciemnianą szybę. Wyglądała świetnie w takim wydaniu. Wyciągnęła telefon z kieszeni i na chwilę posmutniała, ale zaraz się do mnie uśmiechnęła.
- No mała, głowa do góry. Dzisiaj jest Twój szczęśliwy dzień.

czwartek, 6 grudnia 2012

...rozdział specjalny



Blond włosa dziewczyna siedziała w ciemnym pomieszczeniu i rozglądała się dookoła. Przed nią, na wysokich krzesłach, siedziało kilku wyrośniętych mężczyzn. Jeden z nich, największy i nagroźniejszy, czytał jakiś list i patrzył na zdjęcia. Jego mina wyrażała obojętność. Pozostali, ci którzy siedzieli po jego bokach, obserwowali dziewczynę, która wyglądała jakby chciała stamtąd uciec.
- Jesteś pewna? – po kilku minutach przemówił człowiek, który wyglądał jak „guru”.
- Tak, panie. – szepnęła dziewczyna i pochyliła głowę. – Nie ma tutaj mowy o żadnej pomyłce. Jestem z nimi w ciągłym kontakcie, wiem co się u nich dzieje. Zresztą, zdjęcia mówią same za siebie.
- Co według Ciebie powinienem teraz zrobić?
- Co Pan uważa za słuszne. – jej czerwone oczy lśniły strachem. Powoli zaczynała żałować, że tam poszła.
„Moja dusza spłonie w piekle, o ile w ogóle mam duszę.” – pomyślała w pewnym momencie.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie. – wypowiedź olbrzyma brzmiała jak warknięcie zdenerwowanego psa. Dziewczyna zamknęła oczy i przełknęła ślinę.
- Płaci im pan za to, żeby tego nie robili. Nie powinni mieć z nami żadnego kontaktu, powinni zabić swoje dzieci.
- Nie zależy Ci na nich? – zapytał jeden ze sługusów.
               Zdziwiona, przeniosła na niego wzrok. I wtedy zamarła. Carlo. Przed oczami stanęła jej walka, której świadkiem była kilkanaście lat temu. Jej narzeczony wilkołak i jej kochanek wampir. Carlo wtedy walczył do upadłego.
- Carlo? – szepnęła. – Co Ty tutaj robisz? Jak się tutaj znalazłeś?
- To chyba nie Twoja sprawa. – chłopak odpowiedział opryskliwie. – To my zadajemy pytania, ty na nie odpowiadasz.
- Zależy mi na nich, ale uważam, że lepiej dla wszystkich jeśli się ich pozbędziecie.
- Narazili Ci się czymś? – zapytał Carlo.
- Nie, ale…
- Więc o co chodzi?
- Dlacz…
- To ja zadaję pytania! – chłopak wstał i podszedł do niej. Kucnął naprzeciwko krzesła, na którym siedziała i popatrzył jej w oczy. – Zmieniłaś się. Kiedyś walczyłabyś o tych ludzi, nie dałabyś im umrzeć. Dałabyś im szansę, ryzykując własne życie. Teraz robisz zupełnie na odwrót. Czy tak żyje Ci się lepiej?
- Carlo, ja…
- Milcz. – wrócił na swoje miejsce i zamknął oczy. Wyraźnie było widać, że jest zdenerwowany. Wśród reszty sługusów nastąpiło poruszenie, a do uszu dziewczyny dobiegło kilka zdań: „Nigdy się tak nie zachowywał”, „Zawsze bronił świadków”, „Nigdy nie zwracał się tak do kobiet”.
„Ale żadna kobieta nie zraniła go tak, jak ja.” – pomyślała.
- Masz dwa wyjścia. Albo już do końca swojego i ich życia będziesz donosić na nich… Albo umrzesz. – guru nie wyglądał na człowieka dowcipnego. Mówił jak najbardziej na poważnie.
- Nie zmieniłam zdania, nadal chcę działać przeciwko nim.

               Dwie małe dziewczynki bawiły się w ogródku, jedna z nich gryzła kobietę, wyglądającą na ich matkę, w nogę. Przez drzwi od tarasu weszła piękna, blond włosa dziewczyna. Dziewczynka, która robiła zamek z piasku, gwałtownie się odwróciła.
- Oo, popaćcie! Wlóciła juź ciocia…
- AU! Rose, kochanie, nie rób tak. – wypowiedź jednej z dziewczynek przerwał donośny dźwięk kobiety, która nagle wstała i przytuliła przybysza. – Miło Cię znowu widzieć, wszyscy tęskniliśmy.
- Ja też tęskniłam. I przywiozłam ze sobą niemiłe wieści. Rada chce wam złożyć wizytę w najbliższym tygodniu.
               Kobieta skinęła głową, wyciągnęła telefon i odeszła kawałek dalej. W tym czasie dziewczyna wzięła na rączki Rose.
- Przepraszam mała. – szepnęła. – Może mnie zrozumiesz, kiedy się dowiesz.
- No jestem. – wyglądała na zdenerwowaną. – Vera, kochanie, chodź do mamusi. Musimy odwiedzić babcię. – popatrzyła na dziewczynę. – Możesz mi dać Rose. Igor będzie za godzinę, poczekaj na niego. A my już jedziemy. Do zobaczenia.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

...8



- Prosimy usiąść i zapiąć pasy, samolot podchodzi do lądowania. – stewardessa, która nam towarzyszyła przez cały lot miała bardzo miły głos i ogólnie wyglądała na sympatyczną osobę.
               Przez całe półtorej godziny spałam. Lora powiedziała, że i tak mi nic nie wytłumaczy. A ja latania samolotami miałam już po dziurki w nosie. Więc postanowiłam się wyspać. W ciągu ostatnich dwóch dni narobiłam sobie ogromnych zaległości w spaniu, a u śpiochów to tak samo bolesne jak u sportowca przegrana.
               Ponieważ nie posiadałyśmy żadnych większych bagaży, jako jedne z pierwszych wyszłyśmy z terminalu. W holu znajdowało się mnóstwo ludzi. Ale ja szukałam jednego człowieka. Czułam się tak, jakbym była cała z galarety. Cała się trzęsłam i było mi zimno. Zimno-ciepło. Ciepło-zimno. Okropnie dziwne uczucie. Poza tym było mi niedobrze. I kręciło mi się w głowie.
               Lora wyglądała na tak samo zdenerwowaną jak ja. Cały czas trzymała mi rękę na ramieniu – jakby bała się, że coś mi się stanie. Szkoda tylko, ze nie zwracała uwagi na to, ze ma zbyt dużo siły. Ale mnie też to mało obchodziło. Nie mogłam się już doczekać TEJ chwili.
- Vera!
               Żołądek podskoczył mi do góry. Miałam wrażenie, że świat przestał istnieć. Dookoła mnie zapanowała cisza i pustka. Widziałam tylko jego. Smutnego, zasmuconego, machającego do mnie. A koło niego: JA. A raczej lepsza kopia mnie.
               Podbiegłam do niego i chciałam się do niego przytulić. Ale wtedy stało się coś tak dziwnego, czego chyba nie zrozumiem do końca życia – a przynajmniej do momentu, gdy wreszcie się dowiem o co w tym wszystkim chodzi.
               Poczułam okropne ukłucie w głowie. Najpierw w jednym miejscu, a potem bolała mnie już cała głowa. Nie byłam w stanie mieć otwartych oczu. Nie byłam w stanie stać. Skuliłam się. Nie mogłam tego wytrzymać.
              
               - Ale to nie możliwe! – usłyszałam głos Marcella. W moim brzuchu wszystko się przewróciło.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Jechaliśmy samochodem, bardzo szybko. Znów zrobiło mi się niedobrze. Głowa bolała mnie jeszcze trochę, ale w sumie nie pamiętałam co się stało. Pamiętałam tylko ten okropny ból.
               Odwróciłam głowę w prawo i zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze, a ból się odrobinę nasilił. Dziewczyna, która siedziała koło mnie lekko się uśmiechnęła.
- Jak się czujesz?
               Marcello momentalnie zahamował i zjechał na pobocze. Lora wyskoczyła z samochodu i nie wiem w jaki sposób od razu znalazła się koło mnie.
- Wszystko dobrze? – zapytała.
- Co mi się stało? Miałam wrażenie, że czaszka mi pęknie!
               Poczułam złość. Oni wiedzą wszystko, ja nie wiem nic. I na dodatek muszę przez to cierpieć! Lora wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Marcello, który właśnie odwrócił się do tyłu, już nie wyglądał tak pięknie jak zawsze. Chyba dawno nie jadł. Poza tym cały czas się marszczył. I w ogóle się nie uśmiechał.
- Nie wiemy.
Popatrzyłam na Lorę i zobaczyłam, że jest naprawdę wystraszona.
- Jak to nie wiecie?
- Chyba czas na wyjaśnienia – szepnął Marcello.
               Popatrzyłam na Rose. Ona, jako jedyna z naszej 4, nie wyglądała na zmartwioną. Cały czas się uśmiechała i miałam wrażenie, że uważa, iż jestem „tą gorszą”. Poza tym ciągle spoglądała na Marcella – czym jeszcze bardziej mnie wkurzała.

               Zatrzymaliśmy się w jakiejś obskurnej restauracji(jak spytałam czy nie możemy chociaż raz zjeść w jakimś ładnym miejscu, to nie uzyskałam żadnej odpowiedzi). O dziwo ani ja, ani moja siostrusia nie miałyśmy ochoty na jedzenie. Byłyśmy głodne, ale tylko i wyłącznie informacji.
- A więc? – zapytałam.
Lora popatrzyła na Marcella i kiwnęła głową.
- Wasi rodzice to najszczęśliwsze małżeństwo, jakie kiedykolwiek widziałem. Gdy dowiedzieli się, że Giuseppine jest w ciąży to prawie skakali z radości. Niestety. Mają bardzo niebezpieczną pracę. Są łowcami wampirów. Pracują dla wilkołaków. Nasz świat, świat istot nocy, demonów, potworów – nie wiem jak chcecie to nazywać – też ma swoje zasady. Są wampiry, są wilkołaki. Nienawidzimy się. Było wiele takich sytuacji, kiedy na oczach śmiertelników wampiry wyrywały serca wilkołakom. Albo jak wilkołaki jadły wampiry. Ktoś musiał nad tym zapanować. Każda z drużyn, że tak to określę, wyznaczyła najlepszych, najsilniejszych i najstarszych przedstawicieli. I tak oto nasz świat podzielił się na dwie części. Kiedyś byliśmy wszyscy razem, razem walczyliśmy. Potrafiliśmy się razem spotkać i bawić się
- Więc co się stało? – zapytałam.
- Jeden z wampirów, Anthony - znany na całym świecie, przemienił w wampira swoją ukochaną. Nie potrafił już dłużej przed nią tego ukrywać, a za bardzo bał się kary. Niestety… Ona, o niczym nie wiedząc, gdy się przebudziła z tak zwanego „transu” uciekła. Nigdy jej nie znalazł. Frances, tak się nazywała, zabiła mnóstwo wampirów i wilkołaków. Ale najgorsze jest to, że połowa wampirów, które teraz grasują po świecie to jej sprawka. Wilkołaki były wściekłe. Oni mogli się rozmnażać tylko przez więzy krwi. Z pokolenia na pokolenie. A my w każdej chwili mogliśmy stworzyć ogromną armię. I tak się zaczęło. A więc żeby położyć kres ciągłym wojnom – podzielono nas na dwie części. Staramy się sobie nie wchodzić w drogę. Nawet jeśli zdarza się, że mieszkamy koło siebie. Oczywiście, czujemy to… Ale udajemy, że się nie znamy. Żyjemy na zupełnie innych zasadach. Tylko jedno nas łączy. Jeśli się ujawnimy, wygadamy – cokolwiek – umieramy. Łącznie z osobą, która się o nas dowie.
- Nieświadomi myślą, że wojny się zakończyły. – teraz zaczęła mówić Lora. – Ale tak nie jest. I wampiry, i wilkołaki mają swoich ludzi. Wasi rodzice pracują dla wilkołaków. Dlatego jeszcze żyją. Są łowcami. Ich zadaniem jest zabijanie wampirów. Żaden wampir, który stanie na ich drodze nie ma prawa żyć. Inaczej oboje, razem z wami, zginą.
- Ale… - Rose jej przerwała.
- Ale wiedzą o naszym istnieniu, tak. – wytłumaczył Marcello. – Miesiąc po waszych narodzinach, 16 lat temu, wybuchła wojna między łowcami wampirów i wilkołaków. Wiadomo, wtyki są wszędzie. Igor dowiedział się, że jego przeciwnicy mają zamiar przyprowadzić wilkołaki. Dlatego obiecał kilkunastu wampirom(w tym nam), że jeśli pomogą mu zwyciężyć – pozwoli nam zabić wszystkich łowców wilkołaków i samych wilkołaków, którzy znajdą się na polu bitwy. Niestety, wtyka Igora okazała się fałszywa. Żadnych wilkołaków nie było, a on przyprowadził około 15 wampirów, które przecież powinien zabić. Dlatego kazał im zawrócić. Jeden z nas, Arnoldo, nasz kuzyn, strasznie się na niego wkurzył. Wy byłyście na rękach innych łowców. Musicie też wiedzieć, że wasi rodzice są kimś w rodzaju… Przewodniczących. Są najważniejsi. To oni rozkazują innym łowcom. Arnoldo się wkurzył i… nakarmił którąś z was swoją krwią. Chciał którąś przemienić w wampira – co było jeszcze większym przestępstwem, niż ujawnienie się. I wtedy Lora się na niego rzuciła. Pobiegłem za nim, zabrałem was. To działo się tak szybko, że wasi rodzice się nawet nie zorientowali. Żeby człowiek stał się wampirem, musi zostać ugryziony przez wampira, mieć w sobie jad wampira i napić się krwi człowieka. Jedna z was ma w sobie jad wampira. Niestety, nikt nie wie która. Osoby, które was trzymały oczywiście wiedziały kto kogo trzyma. Jednak gdy was zabieraliśmy nie myśleliśmy o tym, że potem będzie problem z odróżnieniem was. Oczywiście – rodzice was rozpoznali, ale nikt nie wie do tej pory, która została ugryziona.
- Najgorsze jest to, że jedna z was jest pół-wampirem. A więc któraś z was nie powinna żyć. Którąś z was powinien zabić własny ojciec. Pewnego dnia Igor zabrał Rose do parku. I okazało się, że z dala od siebie jesteście o wiele spokojniejsze. Nie wyrywacie się do ludzi, nikogo nie gryziecie – mimo że swoimi malutkimi ząbkami niczyjej skóry byście nie przegryzły. Po powrocie do domu wasi rodzice podjęli natychmiastową decyzję. Im dalej od siebie – tym bezpieczniej. Bez zastanowienia rozstali się. Jednak po kilku, a raczej kilkunastu, latach zdali sobie sprawę, że jesteście kompletnie bez opieki. Jeśli Góra dowie się, że łowca ma dziecko pół-wampira to wszyscy zginą. A wizyty Góry były coraz bardziej natarczywe.
- Wynajął nas. Mnie do Very, Lorę do Rose. I tak się toczyło wasze i nasze życie. Aż Igor, pocztą pantoflową, dostał wiadomość, że nadchodzą. I wiedzą już wszystko. Dlatego jesteśmy teraz tutaj. Nie mogliśmy wam powiedzieć wcześniej, bo cały czas było zbyt niebezpiecznie.
- A teraz niby co? Bezpieczniej? – Rose była przerażona, widziałam to po niej.
- To jest kolejna ciekawa rzecz. Razem wytwarzacie jakąś aurę, wampiry po prostu nie mogą się do was zbliżyć jeśli jesteście razem.
- Dlaczego tak mnie bolała głowa? – wtrąciłam, bo dłużej już nie mogłam.
               Lora z Marcellem popatrzyli na siebie. Chyba byli równie przerażeni co my, chociaż Lora wyglądała na trochę rozbawioną. Nie rozumiałam tego, przecież byli w takim samym zagrożeniu, graliśmy wszyscy o tą samą stawkę.
- Nie wiemy, nie mamy pojęcia. Wasi rodzice również. – Marcello spojrzał mi w oczy. – Musicie wiedzieć o czymś jeszcze. – „Nie wiem czy chcemy”, Rose wyglądała na naprawdę zirytowaną tym, że nadal nie wiemy wszystkiego. – Jesteście… Nawet nie wiem jak to określić. Gdy jedna czuje złość, druga też. Jak jedna kocha kogoś… Druga też. – popatrzył po nas. – Na pewno zauważyłyście u siebie dziwne rzeczy. Jesteście wesołe, a tu nagle… Złość. Im dalej od siebie jesteście, tym mniej do działa. Nie widziałyście się 15 lat. Wydaje mi się, ze ten ból był spowodowany… Bólem. Wszystko to, co czułyście złączyło się ze sobą. I nie dość, że czułyście swój ból to na dodatek ból drugiej.
               No tego było dość! Nie dość, że stało się tyle złego, to mam dzielić wszystkie swoje emocje z jakąś idiotką. Rose kojarzy mi się z typową głupią blondyneczką – mimo że ma brązowe włosy, tak jak ja. Wszystko ma tak jak ja. I kocha Marcella tak samo jak ja…
               W moich oczach pojawiły się łzy. Ktoś mógłby pomyśleć, że jestem słaba. Że nie potrafię sprostać problemom. Ale ich było za dużo. Stanowczo za dużo. I nawarstwiały się z każdą sekundą. Nie byłam w stanie nad nimi zapanować. Położyłam głowę na stole i wzięłam głęboki wdech.
- Marcello, musimy pogadać. Na osobności. – wykrztusiłam wreszcie z siebie.