środa, 31 października 2012

...specjalny

Mała, czarnowłosa dziewczynka siedziała na huśtawce i wyglądała na naprawdę zmartwioną. Tak jakby jej kogoś brakowało… Być może była samotna? Co z jej rodzicami? Może pracują? Może nie mają czasu dla swojej małej kruszynki? Nagle postać wstała i podbiegła do jakiejś kobiety na ławce – wcześniej jej tam chyba nie było.
- Mamuś, chcem juź do domu. Nudzi mi się siamej.
- Kochanie, tłumaczyłam Ci że nie możesz teraz wrócić do domku.- głos kobiety był miły i przywodził na myśl anioła.
- A nie moziemy pobawić sie koło domku?
- Nie możemy.


              
               Było ciemno. Mimo, że zegarek pokazywał dopiero godzinę 18, na dworze panował mrok. Był koniec października. Konkretnie ostatni dzień października – Halloween. Mężczyzna, na oko 30-letni – szedł za rączkę z małą brązowowłosą dziewczynką i śmiał się bardzo głośno. Zresztą, dziewczynka też się śmiała. Wyglądali na szczęśliwych.
- Tatusiu, a dlaczego mamusia nie mogła pójść z nami po cukierki?
- Mamusia ma teraz ważnych gości. I nie mogła ich zostawić, wiesz kochanie?


               Przy stole w ciemnym pokoju, przy zasłoniętych oknach siedziało kilku mężczyzn. Na stole przed nimi leżało wiele dziwnych urządzeń, które mogłyby się kojarzyć z pistoletami i różnymi innymi sprzętami do popełniania okropnych zbrodni.
- Gdzie pańska córka? – zapytał starszy mężczyzna, który na pierwszy rzut oka mógł się kojarzyć z jakimś olbrzymem. Był stanowczo za bardzo wyrośnięty, a postawą przypominał zwierzę. Groźne zwierzę.
- Tak się złożyło, że razem z żoną pojechały do rodziny. W końcu jutro dzień Wszystkich Świętych. Należałoby odwiedzić groby.
- Ciekawe… Niewiele osób pamięta o tym święcie. Pańska żona jest chyba bardzo rodzinna. Zdaje się, że gdy ostatnim razem złożyliśmy panu wizytę pani Agnese wraz z Rose też była u rodziny.
- Zdaje się, że ostatnim razem odwiedziliście nas w Boże Narodzenie. To chyba dosyć normalna sprawa, że w te święta odwiedza się rodzinę. – mężczyzna, do którego należał ten głos wyglądał na wystraszonego.
- W takim razie czemu CIEBIE z nimi nie było? Igorze… Nie bawmy się w ciuciubabkę. Jeśli masz przed nami coś do ukrycia to wiesz, że i tak to odkryjemy. Nie jesteśmy idiotami. I nie płacimy Ci za oszustwo. Mamy również jakieś wymagania. Poza tym z tego co nam wiadomo ostatnio zaniechałeś swoją pracę. W ciągu ostatnich 4 lat nie wykonałeś ani jednego zadania.
- Chyba się nie zrozumieliśmy przy ostatnim spotkaniu. Urodziła mi się córka. Wychowanie jej wymaga dużo czasu. Zwłaszcza jeśli chcemy zdobyć kolejnego członka klubu. Nie mogę jej zostawić na kilka miesięcy i wyjechać.
               Mężczyzna przypominający olbrzyma wstał i stanął za Igorem. Wyglądał na wściekłego, ale starał się to ukryć. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Pozostali trzej mężczyźni również wstali, jednak nie ruszyli się z miejsca. Wyglądało to tak, jakby ten największy był ich przywódcą.
- Igorze, znamy się wiele lat. Nie chciałbym Ci zrobić krzywdy. Zobaczymy się za kilkanaście miesięcy, może trochę dłużej. I chciałbym wreszcie poznać tą piękną panienkę ze zdjęcia. Za kilka lat pójdzie do szkoły. Chyba nie chciałbyś, abyśmy jej złożyli bardzo niemiłe spotkanie.

Przy stole w ciemnym pokoju, przy zasłoniętych oknach siedziało kilku mężczyzn – i jedna kobieta. Na stole przed nimi leżało wiele dziwnych urządzeń, które mogłyby się kojarzyć z pistoletami i różnymi innymi sprzętami do popełniania zbrodni.
- Gdzie tym razem musiał wyjechać Pański mąż z uroczą Verą? – zapytał starszy mężczyzna, który na pierwszy rzut oka mógł się kojarzyć z jakimś olbrzymem. Był stanowczo za bardzo wyrośnięty, a postawą przypominał zwierzę. Groźne zwierzę.
- Wyjechali już do rodziny - na Wszystkich Świętych. Niestety, nie mogłam pojechać razem z nimi, ponieważ dopiero skończyłam pracę.
- Ciekawe, ciekawe. – mężczyzna, do którego należał głos zaczął krążyć po pokoju. Podszedł do kominka i wziął ramkę ze zdjęciem. – Naprawdę, okaz piękności. Śliczne, długie brązowe włosy. Ogromne brązowe, prawie czarne oczy. Wygląda jak porcelanowa lalka, nie uważa Pani? – nie czekając na odpowiedź, dodał – Kojarzy mi się z naszymi wrogami. Sprawia wrażenie istoty, której nic się nie może stać. Musi mieć twardą skórę.
- Czy pan coś sugeruje?
               Mężczyzna podszedł do kobiety i kucnął przy niej. Miał krzaczaste brwi i jakąś poszarzałą skórę. Wyglądał naprawdę obleśnie.
- Giuseppino… Znamy się już tak długo. Mam do Ciebie ogromny szacunek. Ale nie lubię płacić ludziom, którzy coś ukrywają. Mam nadzieję, że jak następnym razem Cię odwiedzimy to będziemy mieć okazję wreszcie poznać malutką Verę. Może wtedy już nie będzie taka malutka. 

__________________________________________

Dla osób, które interesują się fotografią lub po prostu lubią oglądać zdjęcia, polecam photobloga Oli, na którym można znaleźć mnóstwo przepięknych zdjęć jej autorstwa.

poniedziałek, 29 października 2012

...3



Patrzyłam zszokowana jak Marcello znika i pojawia się koło mnie. Za każdym razem miał na sobie coś innego, mimo że znikał dosłownie na sekundę. Nie mieściło mi się to w głowie i powoli zaczynało mi być niedobrze. Docierało do mnie to, co widzę. Jestem w jednym pomieszczeniu z teoretycznym psychopatą, kanibalem – praktycznie z wampirem. Z istotą, która w każdej chwili może rzucić mi się do szyi. Nagle wybuchłam śmiechem.
-  Czas skończyć przedstawienie. Nie wiem jak Ty to robisz, może wsadziłeś sobie jakieś dopalacze albo motorek w swoją seksowną pupcię. Ale mnie nie nabierzesz. Wampiry nie istnieją. – powiedziałam znudzonym tonem.
               Marcello uderzył pięścią w ścianę – na tyle mocno, że posypał się tynk. Wyglądał na wściekłego, a kiedy spojrzał na mnie miałam wrażenie, że jego oczy są już całkowicie czerwone. Mało tego, przednie zęby – tzw. kły – mu się wydłużyły i wyglądał jakby chciał się na mnie rzucić. Teraz poczułam całą grozę sytuacji.
- Dobra. Cofam. Wierzę.
               Stopniowo zaczął się uspokajać i dziwne – nowe – fragmenty jego wyglądu zaczęły powracać do stanu normalnego. Byłam zszokowana, a nogi miałam jak z galarety. Bałam się wstać, żeby go nie rozwścieczyć ponownie. Już chyba bardziej podobało mi się w tamtym lesie.
               Kucnął przede mną i złapał mnie za dłonie. Patrzył mi przez kilka minut prosto w oczy i nic nie mówił. Gdyby to był normalny chłopak to pewnie już bym się rzuciła na jego przepiękne, kuszące usta. Ale przy nim się nie odważyłam. Nie po tym co widziałam i nie po tym co już wiem. Więc nie mając wyjścia patrzyłam na niego i stres powoli zaczął ze mnie schodzić.
               Nagle poczułam jak jego dłoń ląduje na moim policzku. Gdy ją zabierał, widziałam że jest zmoczona. Dotknęłam palcem swojej twarzy i poczułam wodę. Płakałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że się rozryczałam przy tym aniele. Jestem żałosna. Co za kompromitacja…
- Nie sądziłem, że potrafisz płakać. Za bardzo Cię wystraszyłem. Nie miałem tego robić, nie powinienem. Ale inaczej byś nie zrozumiała. Musiałbym się posunąć do ugryzienia Cię, do spożycia Twojej krwi. Wtedy byś uwierzyła – ale nigdy byś mi już nie zaufała. A na to nie mogłem sobie pozwolić. Dostałem zadanie od Twojego ojca i muszę je wykonać, jeśli chcę żebyś przeżyła.
- A chcesz?
- Chcę.
- Przecież wcale nie musisz tego robić. Możesz mnie zabić, zjeść. Widzę w Twoich oczach jak bardzo jesteś głodny. I nawet jeśli mój tato się o tym dowie… Nic się nie stanie. Jego też możesz zabić. Możesz zabić wszystkich. Moją mamę, mojego tatę, Dianę, Olivię, moją babcię i dziadka. Możesz wszystko. Jesteś silny, przerażający i szybki. Nie ma nikogo, kto mógłby Cię przezwyciężyć.
- I tu się mylisz. W tym jest problem. Wy, ludzie, widzicie tylko to, co jest widoczne dla oczu. Nie potraficie szukać wewnątrz. – wstał i zaczął krążyć po pokoju. Już teraz nie miałam ochoty na niego patrzeć. – Jesteście ślepi.
- No ja nie uważam, że jestem ślepa. – pomachałam mu ręką. – Widzę swoją rękę, widzę Ciebie. O, teraz się uśmiechasz. I wiesz co? Właśnie idziesz w moją stronę. A teraz wyciągasz rękę. O nie! – przyłożył mi rękę do ust, aby mnie uciszyć, ale ja nadal mówiłam. – Tybachcemnibeucibyszyćb.
               Oboje zaśmialiśmy się i spojrzeliśmy na siebie. W tym momencie poczułam się stuprocentowo bezpieczna. Wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi. I może nie wyniknie z tego nic więcej. Ale on nie chce dla mnie źle.
               W tym momencie wiele zrozumiałam. Wcale nie jestem taka, za jaką uważałam się zawsze. Posiadanie chłopaka i modnych ciuchów nie jest najważniejsze. Liczy się coś więcej. I poczułam się głupio. W ciągu ostatnich 24h musiałam tyle razy wyjść na idiotkę…
               Sądziłam, że nigdy się nie boję. Że potrafię zaradzić wszystkiemu… No i każdemu. Że jestem odważna jak nikt inny. Że tato przygotował mnie nawet na najgorsze sytuacje. A tu lipa. Okazuje się, że wcale tak nie jest. Jestem zwykłym człowiekiem. Człowiekiem jak każdy inny. Bez żadnych wyjątkowych umiejętności. Po prostu człowiekiem.
- Zamyśliłaś się.
- Chyba coś zrozumiałam.
- Pozwolisz mi chyba, że nie spytam co takiego.

Porządnie rozczesałam włosy, ubrałam czyste ciuchy i wyszłam z łazienki. Nie żeby coś, ale jednak kąpiel to wspaniała rzecz. Czułam się jakbym zmyła z siebie przynajmniej kilogram brudu – chociaż nie wiem czy tyle nie zmyłam, bo jednak cała noc w lesie raczej nie należy do czystych sytuacji.
Położyłam się na łóżku i przymknęłam oczy. Marcello gdzieś zniknął, ale nie chciałam wiedzieć gdzie jest. Może i uwierzyłam, że coś z nim jest nie tak. Może i uwierzyłam, że nie jest zwykłym człowiekiem. Może i udowodnił mi, że jest wampirem i na własne oczy widziałam jego sztuczki. I może po tym wszystkim byłam nawet w stanie rozmawiać z nim na spokojnie i śmiać się. To jednak nie znaczy, że jestem w stanie przetrawić to… co on trawi.
Wtuliłam się w poduszkę i przeszły mnie ciarki, przyjemne ciarki. Poczułam jak to wspaniale móc się położyć w łóżku, czysta i najedzona. Wspaniałe uczucie. Nigdy tego tak nie odczuwałam, bo nigdy mi tego nie brakowało. Mogłam jeść kiedy chciałam i co chciałam. Mogłam spać kiedy chciałam. I nigdy nie marzłam. Miałam wszystko. Powoli wpadałam w objęcia Morfeusza, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zerwałam się na równe nogi i wsłuchałam się. Ktoś stał za drzwiami i cały czas pukał. Marcello by nie pukał.
               Powoli podeszłam do drzwi przyłożyłam ucho do nich. To chyba nic groźnego. Gdyby ktoś chciał mnie skrzywdzić to raczej by się do pokoju po prostu włamał, a nie pukał. Ostrożnie otworzyłam drzwi i wystawiłam głowę. Odetchnęłam z ulgą.
To tylko kelner.
- Dzień dobry, oto pani zamówienie. – wyglądał jak rycerze w podręcznikach od historii ze średniowiecza. I był jakiś dziwnie wyrośnięty. Uśmiechnęłam się delikatnie, starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Tylko że ja nic nie zamawiałam.
- Ah. – mężczyzna cały czas patrzył w podłogę, pewnie się wstydził. Nic dziwnego, większość facetów , których napotykam w swoim życiu, wstydzi się mnie. – W takim razie coś mi się pomyliło.
- Niech pan już to da, ale zapłata wpłynie za kilka godzin.
- Och, dziękuję. – mężczyzna podał mi tacę z ciastem i szybko się odwrócił, jakby nerwowo.

               Odłożyłam talerz na szafkę nocną i oparłam głowę o ścianę. Marcella nie było już od kilku dobrych godzin, zaczynałam się powoli o niego martwić. Z jednej strony wiedziałam, że jemu przecież nic się nie może stać. Jednak wiedziałam również, że gdyby nic mu nie groziło to nie musielibyśmy uciekać. Załatwiłby to w Neapolu. I po problemie.
               Ale nie zrobił tego, problem jest nadal. A ja nadal nie wiem co to za problem.
               Rozejrzałam się po pokoju i uśmiechnęłam się. Na brak kasy to on raczej nie narzeka. Pokój był… przepiękny. Projektowany na staromodny styl, jednak miał w sobie coś takiego nowoczesnego. Czułam się tak, jakbym była u babci. Było ciepło, przytulnie i po prostu ładnie. Co prawda mógł wziąć pokój bez łóżka małżeńskiego(którego nie da się podzielić na dwie części – stety czy też niestety, zależy jak na to spojrzeć).
               Usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi i odwróciłam głowę w tamtą stronę. Niepotrzebnie się martwiłam. Marcello – cały i zdrowy, nadal piękny. Uśmiechnął się szeroko i pojawił się koło mnie(nie powiem, że podszedł, bo nie zdążyłam tego nawet odnotować). Popatrzyłam mu w oczy. Brązowe.
- Gdzie tak długo byłeś?
- Na polo… - nagle zamilkł i wytężył słuch. Zmarszczyłam brwi.
               W tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy. Usłyszałam huk na korytarzu, Marcello się zerwał i już po chwili byłam w samochodzie. Byłam przerażona i nie wiedziałam co się dzieje. Marcello pośpiesznie zapiął mi pasy i ruszył z piskiem opon. Był wściekły. Widziałam to.
- Co się dzieje? O co chodzi? – spytałam.
               Odwrócił się w moją stronę i po raz kolejny dzisiejszego dnia wystraszyłam się go. Jego oczy już nie były brązowe. Nie były nawet lekko szkarłatne. One po prostu płonęły czerwienią. Jego kły się wydłużyły, a nozdrza powiększyły. Nigdy nie widziałam czegoś tak przerażającego. Nawet w najstraszniejszych horrorach.
- PROSIŁEM ŻEBYŚ NIGDZIE NIE WYCHODZIŁA!
- Ale nie wychodziłam. Nawet nie otworzyłam drz… - i nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. No tak. Ten kelner. Przecież od razu zauważyłam, że coś z nim jest nie tak. Nawet na mnie nie spojrzał. I wyglądał jakby był ze średniowiecza. Był bardzo dziwny. – Ale…
- ZAMKNIJ SIĘ JUŻ LEPIEJ! CZY TWÓJ OJCIEC NICZEGO CIĘ NIE NAUCZYŁ?! MYŚLISZ, ŻE MOŻESZ ROBIĆ WSZYSTKO CO CI SIĘ PODOBA?! POŚWIĘCAM DLA CIEBIE WŁASNE ŻYCIE, A TY NIE POTRAFISZ NAWET USZANOWAĆ JEDNEJ MOJEJ PROŚBY?!
- PRZESTAŃ KRZYCZEĆ! – chyba nigdy w życiu, przez całe 16 lat, nie odezwałam się do nikogo tak głośno. – Nie wiedziałam, że to ktoś zły! Wyobraź sobie, że dopiero kilka godzin temu dowiedziałam się, że świat, w którym zawsze żyłam, okazał się oszustwem! JEDNYM WIELKIM KŁAMSTWEM! Nie wiem czy potrafisz to zrozumieć, ale jeszcze nie przywykłam do myśli, że jestem ścigana przez wampiry czy kogo tam! Widzisz, nawet nie wiem co mi grozi! A może to z Twojej strony mi coś grozi! Od dwóch dni nie rozmawiałam z tatą, nie wiem czy wie co się dzieje. Może się zamartwia, może mnie szuka! Nic nie wiem! A TY kazałeś mi nie wychodzić z pokoju, nie wspominałeś nic o otwieraniu drzwi!
               Nastąpiła cisza. Było słychać tylko dźwięk silnika i głośny oddech Marcella. A może to był mój głośny oddech – trochę się już pogubiłam w tym co się dzieje. Wiedziałam jedno – byłam tak wściekła, że nie płakałam. Obiecałam sobie, że więcej nie będę płakać. Może i tato mnie nie nauczył niczego – jak uważa Marcello, ale nauczył mnie bycia twardą. Nie będę się mazać.  


_____________________

Dla osób, które interesują się fotografią lub po prostu lubią oglądać zdjęcia, polecam photobloga Oli, na którym można znaleźć mnóstwo przepięknych zdjęć jej autorstwa.

poniedziałek, 22 października 2012

...2


- I twierdzisz, że ta Twoja cała Caterina zupełnie zmieni mi stajl? – zapytałam i spojrzałam na Lorę.
               Nadal nie potrafiłam zrozumieć jak to możliwe, że ona, ten ideał o rok starszy ode mnie, prawdziwa gwiazda szkoły – taka, jakie są w większości amerykańskich filmów, za którą ogląda się każdy chłopak w szkole, która ma przepiękny i powalający na kolana uśmiech - się ze mną zaprzyjaźnił. Nie mieściło mi się to w głowie.
               Gdy patrzyłam na jej idealny kształt twarzy, piękne i długie blond włosy i umięśnione ciało(co było dość dziwne w przypadku 17-letniej dziewczyny) byłam po prostu zazdrosna. Dopóki ona nie pojawiła się w mojej szkole to ja byłam tą najlepszą. Jednak nie miałam jej tego za złe. Niby znałyśmy się dopiero tydzień, ale mimo wszystko wniosła w moje życie wiele nowego. Pokazała mi w jaki sposób można przerobić znoszone ubrania, jaka muzyka jest naprawdę fajna i że ciekawe książki to nie tylko lektury. Na przykład zainteresowała mnie tym całym Zmierzchem, którym teraz wszyscy się podniecają i Pamiętnikami Wampirów(nie powiem, trzeba przyznać, że obsada w filmie to jest niezła).
               Nigdy nie przepadałam za tematyką wampirów, a teraz jak już dowiedziałam się co nieco o krwiopijcach to czasem podśmiewałam się, że moja nowa przyjaciółka jest jednym z nich. Połowa cech do niej pasowała i gdyby nie to, że wampiry po prostu nie istnieją, to ze strachu że naprawdę jest jednym z nich, przestałabym z nią rozmawiać.
               Właśnie jechałyśmy do jakiejś Cateriny, niby najlepszej stylistki w kraju(osobiście nigdy o niej nie słyszałam, ale to się bierze zapewne stąd, że nigdy nie interesowała mnie moda), która miała mi zmienić styl na bardziej gwiazdorski. Zawsze marzyłam o tym, żeby stać się kimś sławnym, kimś kogo młodzież by podziwiała. A Lora ciągle twierdzi, że mam do tego ogromny potencjał. Dlatego też spakowałam najważniejsze rzeczy – tak jak mi doradziła dziewczyna i wyruszyłyśmy. Miałyśmy spędzić tam jakieś 2-3 dni.
- Tak szczerze to nie.
Zmarszczyłam brwi i przekrzywiłam głowę. Przy swoich przemyśleniach zdążyłam zapomnieć o pytaniu, które jej zadałam i nie do końca rozumiałam o co chodzi. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i zjechała na pobocze. Ona to dopiero potrafiła zadziwić człowieka!
- Nie jedziemy do żadnej Cateriny. Caterina nie istnieje. Nie ma kogoś takiego. – popatrzyła na mnie, sądząc chyba że zaraz wybuchnę. Niestety, byłam osobą aż zanadto cierpliwą i opanowaną, dlatego czekałam aż dokończy(mimo tego, że ciekawość mnie zżerała i nie byłam pewna czy się bać, czy co). – Jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie. Nie pojawiłam się we Florencji bez powodu. Przeprowadziłam się tutaj, aby Cię chronić.
- Chronić? – zaśmiałam się. – Dobra, zmieńmy temat, bo nie śmieszy mnie to. Coś dzisiaj suszysz. Dokąd jedziemy?
- Vera, to nie są żarty. – Lora wbiła we mnie ten swój przerażający, szkarłatny wzrok. – Nie bez powodu wkręciłam Cię w tematykę wampirów. Może byśmy się przeszły?
               Zmarszczyłam nos – zawsze tak robiłam, gdy czegoś nie rozumiałam – i zamyśliłam się. Owszem, wiele cech wampirzych pasowało do Lory, ale ona nie może być wampirem! Krwiopijcy wcale nie istnieją! Na świecie nie ma żadnych wampirów, wilkołaków, wróżek, elfów, skrzatów… Otworzyłam drzwiczki samochodu i ruszyłam przed siebie.
               Nie bałam się. Wiedziałam, że Lora nie zrobi mi niczego złego.  Spojrzałam na nią i zauważyłam na jej twarzy zakłopotanie. Jej długie włosy powiewały na wietrze i mimo że ja byłam opatulona w grubą bluzę, to ona szła w krótkim rękawie.
-Więc co chciałaś mi powiedzieć?
               Byłyśmy w środku lasu, same. Jeśli teraz rzuci mi się do szyi nikt mnie nie uratuje. Będę mogła piszczeć, kwiczeć, płakać i krzyczeć – ale w zasięgu przynajmniej 15 kilometrów nie ma ani jednej osoby, która byłaby w stanie mi pomóc. A ja, bezsilna istotka o słabo rozwiniętych umiejętnościach fizycznych, mogłam sobie co najwyżej pierdnąć.
- Jak już mówiłam, nie bez powodu wkręciłam Cię w tematykę wampirów. „Nic się nie dzieje bez przyczyny” – jak to powiedział John Locke. Wiedziałam, że Cię to zainteresuje. W końcu miałaś przy swoim boku nową, intrygującą przyjaciółkę, do której tak wiele cech wampirzych pasuje. Chciałaś dowiedzieć się jak najwięcej i może nawet sama o tym nie wiesz, ale czytając książki i oglądając te wszystkie filmy nieświadomie szukałaś cech i sytuacji związanych ze mną. – zatrzymała się i oparła ciało o drzewo. Stanęłam przed nią i uważnie ją obserwowałam. – Jestem wampirem.
               Nastąpiła cisza. Może i od jakiś 10 minut spodziewałam się, że to właśnie usłyszę, jednak i tak mnie to zdziwiło i zaskoczyło. Zaśmiałam się pod nosem, wsadziłam ręce do kieszeni i przekrzywiłam głowę. To mi się skojarzyło z jakąś terapią małżeńską, gdzie jeden małżonek musi wyznać drugiemu rzeczy, które przed sobą ukrywali.
- Tak? To udowodnij. – nienawidzę w sobie tej ciekawskiej i potrzebującej wszystko wiedzieć natury.
- Nie wiem czy chcesz…
- Chcę. – przerwałam jej buntowniczym tonem i zaraz tego pożałowałam, ale niestety po raz tysięczny pierwszy stwierdziłam, że czasu się cofnąć nie da.
               Lora w ciągu niecałej sekundy zdążyła zniknąć i pojawić się zaraz koło mnie. W ręce trzymała jakiegoś malusieńkiego kasztana i miała na sobie bluzę, którą zostawiła w samochodzie. Starałam się odnotować w pamięci czy przypadkiem nie miała jej, kiedy stwierdziłam że chcę dowodu… rzeczowego? Spojrzałam jej prosto w oczy i się przeraziłam. Tak po prostu. Dlaczego? To jest przezabawne, ale od tego wszystkiego bardziej przeraziło mnie to, że jej oczy były teraz… zielone. Nie były już tak dziwnie szkarłatne. A to znaczy, że…
- Ile sekund naliczyłaś? – zapytała głosem, brzmiącym jakby była w głębokiej depresji od kilkunastu lat.
- Tak szczerze to ledwo co zdążyłam mrugnąć oczami.
- Zdążyłam w tym czasie zabić małego ptaka, wziąć z samochodu bluzę i znaleźć wśród tych wszystkich liści – wskazała ręką dookoła siebie – tego oto malutkiego kasztana. Tobie znalezienie takiego kasztana zajęłoby około 3 sekund. Dojście do samochodu i powrót z bluzą około 10 minut. Na zabicie ptaka i napicie się jego krwi… Nie odważyłabyś się.
- Dlaczego mam Ci uwierzyć, że zabiłaś ptaka? – zapytałam, ale nie wiedziałam czemu. To było głupie. Przecież doskonale znałam odpowiedź zanim się jeszcze odezwała.
- Chryste! Dziewczyno, Ty jesteś niemożliwa! Właśnie na własne oczy zobaczyłaś coś teoretycznie niemożliwego, niewykonalnego. Teraz powinnaś zginąć, bo każdy człowiek, który zna naszą tajemnicę nie ma prawa żyć. A Ty chcesz dowodu na to, że zabiłam ptaka?! Oszalałaś?!
               Kilka niewinnych ptaszków podniosło się z drzew i odfrunęło, jakby wystraszyły się głosu mojej przyjaciółki.
               Przyjaciółki? Owszem. Nie zmieniłam o niej zdania przez to, kim jest. To jeszcze bardziej wzmocniło moją sympatię do niej. Mimo że jej celem jest wysysanie krwi z ludzi(bądź zwierząt, to muszę z nią dokładnie przedyskutować, bo jeśli gustuje w ludziach, to musimy ustalić pewne granice) to nie zrobiła mi krzywdy, wręcz odwrotnie. Pojawiła się, aby uratować mi tyłek. Tylko dlaczego? Tym powinnam się chyba teraz zająć.
- Okej, rozumiem. Wszystko rozumiem, oprócz jednego. Co mi niby grozi? Nie mam wrogów, moi rodzice również…
- I w tym miejscu możesz się zatrzymać. Tu się mylisz.

______________________________________________________

Dla osób, które interesują się fotografią lub po prostu lubią oglądać zdjęcia, polecam photobloga Oli, na którym można znaleźć mnóstwo przepięknych zdjęć jej autorstwa.

poniedziałek, 15 października 2012

... 1



Rozejrzałam się dookoła. Otaczała mnie gęsta mgła, przez co nie mogłam się zorientować, gdzie jestem. Ponieważ temperatura nie przekraczała 100C, a nie miałam na sobie niczego oprócz krótkiej bluzki, moim ciałem wstrząsały pojedyncze dreszcze. Splotłam ręce na klatce piersiowej i ponownie się rozejrzałam.
               Nie podobało mi się tu. Poza tym nawet nie wiedziałam gdzie jestem, więc w jaki sposób miało mi się w tym miejscu podobać. Prychnęłam pod nosem. Nie należę do tego typu dziewczyn, które panikują przy byle okazji i histeryzują za każdym razem, gdy nie potrafią znaleźć wyjścia z sytuacji. Nie jestem też osobą zanadto cierpliwą i wręcz nie znoszę, gdy muszę czekać na coś lub na kogoś. To wszystko chyba dlatego, że od dziecka spędzałam dużo czasu w lesie. Mój ojciec dużo poluje, a jak to tato dla swojej córki – chciał, żebym zainteresowała się tym co on. Westchnęłam i tupnęłam nogą. Miałam dość tej sytuacji.
- Jest tu ktoś?! Zimno mi, nie mam pojęcia w którą stronę mam iść, nie mam zegarka, jest środek nocy i chcę do domu! – zawołałam błagalnym tonem, ale już po chwili zdałam sobie sprawę, że jestem po prostu żałosna.
Mój głos brzmiał całkiem spokojnie jak na zaistniałą sytuację. I mimo, że wewnątrz mnie aż się gotowało z nerwów, starałam się tego nie okazywać. Co było dość śmieszne zważając na to, że byłam tutaj zupełnie sama i mogłam mieć gdzieś to, jak wyglądam.
Przymknęłam oczy i starałam sobie przypomnieć moje ostatnie wspomnienie. Jak przez mgłę, bardzo niewyraźnie, widziałam dom Olivii… I… Tak. Już pamiętam. Tego nowego kolesia ode mnie z klasy. Tylko jak on się nazywał… Czemu zapamiętałam tylko smak tego soku, który mi dał oraz dziwny kolor oczu?!  Miałam pustkę w głowie. To było jakieś bardzo stare imię… Ernesto? Edgaro?
- Ah, Marcello! – krzyknęłam podekscytowana swoim odkryciem.
Nagle usłyszałam za sobą jakiś szelest i zamarłam. Poczułam na sobie czyjś wzrok i do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł. On chce mnie zgwałcić. Zgwałcić, zabić i porzucić tutaj, w tym ciemnym i strasznym lesie. Nie przewidział tylko, że połowę okolicznych lasów znam na pamięć. A przecież nie mógł mnie wywieźć aż tak bardzo daleko…
- Niesamowite, jednak zapamiętałaś moje imię. Rzeczywiście, musisz mieć w sobie to COŚ.
Uśmiechnęłam się pod nosem i przygryzłam wargę. Jego głos działał na mnie w bardzo dziwny sposób… Niby mnie uspokajał, ale mimo wszystko czułam się podenerwowana. Teraz przypomniałam sobie, że tak samo czułam się na imprezie. Jeśli to przy nim miałam umrzeć, to chyba nie było tak źle. W końcu mogłam trafić na jakiegoś starego pedofila. Niestety, samej siebie nie oszukam. Mimo wszystko bałam się, cholernie się bałam. A przecież Olivia ostrzegała mnie, żebym na niego uważała. Ale nie, po co słuchać się innych.
Teraz już sobie przypomniałam co pomyślałam, gdy tylko go zobaczyłam: tajemniczy kobieciarz z nutką romantyzmu. Wyglądał jakby był z zupełnie odległej epoki. Rozczochrane na wszystkie strony kasztanowe włosy. Ten akcent, wyrażenia – nigdy nie słyszałam z ust moich rówieśników takich określeń, jakich używał on. I ten dziwny odcień oczu… Podchodził mi pod szkarłatny.
- Podziwiam Cię. Jesteś gdzieś, nawet nie wiesz gdzie. Jest środek nocy. Otacza Cię las. Twoim jedynym towarzyszem jest chłopak, którego nawet nie znasz. A ty, jakby nigdy nic, czekasz na mój ruch.
- No to mi powiedz gdzie jestem, będzie nam wtedy łatwiej.
- Po co? Co Ci to da? Jest 3 w nocy. I tak nie trafisz do domu. Nawet gdyby to był jeden z tych lasów, które rzekomo tak dobrze znasz. – Ne rozumiałam skąd on o tym wiedział, ale postanowiłam, że nie będę mu przerywać, może dowiem się czegoś istotnego. – Wyglądałaś mi na osobę rozważną i inteligentną, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Cię w klasie Gentila. Jednak pozory mylą. – nie wiem kiedy znalazł się przy mnie, bo poczułam jego chłodny oddech na swojej szyi. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. – Tak łatwo zaufać nowemu koledze. Ajajaj. Tatuś by chyba nie był zadowolony, nieprawdaż? A może nie uczył Cię od dziecka, żebyś uważała z kim się kolegujesz? Chyba nie tak wyglądały początki Twoich nowych znajomości? Bo wydawało mi się, że zawsze tatuś musiał prześwietlić Twoich nowych znajomych?
- O czym Ty mówisz? Skąd Ty to wszystko wiesz? Kto Ci tak powiedział? – Dobra, przyznaję się bez bicia. W tym momencie umierałam ze strachu. – W tej chwili masz mnie zawieść do domu!
- I naprawdę uważasz, że Cię wysłucham? – nagle znalazł się przede mną. Być może podbiegł, kiedy zamknęłam oczy. – Jesteś taka słodka, gdy nic nie rozumiesz. Ale koniec tego gadania na dzisiaj. Tutaj… - poświecił latarką na ziemi, prosto pod moimi nogami. – Jest dzisiaj Twoje łóżko. Możesz się położyć i wyspać, bo w najbliższym czasie nie będziesz miała do tego zbyt wielu okazji. Dobranoc.

               Powoli zaczynało się robić jasno, a ja nadal siedziałam bez ruchu na jakimś obrośniętym przez mech konarze drzewa. Odkąd Marcello zostawił mnie tutaj samą oczywiście nie zmrużyłam nawet oka – i miałam ku temu powody. Nie rozumiałam dlaczego mnie tutaj trzyma, co chce przez to osiągnąć i skąd wie o mnie aż tyle rzeczy. Ale czułam, że nie chodzi tutaj o to, żeby mnie zgwałcić. To musiało być coś ważniejszego.
               Była jednak jeszcze jedna rzecz, której nie byłam w stanie pojąć i która mnie odrobinę przerażała. Była to moja własna głupota. Marcello miał rację. Jak mogłam mu zaufać? Jak mogłam dać się uwieść jak jakaś zwykła… Lafirynda?! Zobaczyłam ładnego chłopaka, miał ładny uśmiech, super całował i co?! Cała moja inteligencja zniknęła jak za jednym machnięciem różdżki… Może gdyby był choć odrobinę brzydszy potrafiłabym oderwać od niego wzrok. Jednak tak nie było.
               Co jakiś czas wydawało mi się, że słyszę odgłosy różnych dzikich zwierząt, ale wolałam sobie wmawiać, iż są to zwykłe przesłyszenia spowodowane brakiem snu. Czasami zastanawiałam się czy Marcello przypadkiem nie zostawił mnie tutaj, a sam nie wrócił do domu, ale to było nie możliwe. Usłyszałabym przecież dźwięk silnika albo cokolwiek innego związanego z samochodem. A wokół mnie panowała po prostu cisza. Nieznośna cisza. Cisza, od której powoli zaczynała mi pękać głowa. I zaczynały mi przychodzić do niej coraz głupsze pomysły. A co jeśli jednak pojechał i nie wróci? Czy te wszystkie zwierzęta w końcu mnie zjedzą? A może to ja będę zmuszona do żywienia się nimi?
               - Nadal tutaj jesteś? – z zamyślenia wyrwał mnie anielski baryton Marcella. – Każdy normalny człowiek już dawno wstałby i starał się stąd uciec. Gdziekolwiek, byle z dala ode mnie.
- Najwyraźniej masz do czynienia z osobą nie do końca zrównoważoną psychicznie, która zamiast ratować się czeka, aż zrobi to za nią ktoś inny. Przykro mi. Następnym razem poznaj lepiej swoją ofiarę.
Na jego twarz wstąpił delikatny uśmiech, ukazujący równe – niczym od linijki – i białe zęby. Poczułam się, jakby żołądek miał mi zaraz wyskoczyć z buzi. Gwałtownie odwróciłam wzrok i zapatrzyłam się w swoje buty. W tym czasie chłopak włożył ręce do kieszeni i zaczął się kiwać na piętach.
- Co do pierwszej części zdania to zgadzam się z Tobą w stu procentach. Niestety reszta Twojej wypowiedzi nie ma sensu. Ty przecież wcale nie chcesz, żeby ktoś Cię uratował. Nawet się nie wysiliłaś, żeby mi zrobić krzywdę. Nie wierzę, że naprawdę sądzisz, że mógłbym Ci zrobić krzywdę. Przecież ja nawet Cię nie dotknąłem.
- No tak. Porwanie mnie to zupełnie nic. Taki tam… psikus.
- Wiesz co? Znudziła mi się już ta sceneria. A Ty musiałaś zgłodnieć. Pojedźmy do jakiegoś hotelu i tam wyjaśnię Ci kilka spraw. Zgadzasz się?
- Lepsze to niż nic. – szepnęłam naburmuszona i ruszyłam za chłopakiem.

Był idealny… Kasztanowe włosy. Gładka cera. Żadnych krostek, pryszczy czy jakichkolwiek innych nierówności. I był blady jak… trup. Wyglądał trochę jak porcelanowa lalka. Tylko oczy mi tutaj nie pasowały. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś miał takie oczy… Bardzo mnie to ciekawiło, jednak mimo wszystko bałam się go o to zapytać. Pewnie by mnie wyśmiał. Zresztą, jak się wyśpię to pewnie okaże się, że tak naprawdę są brązowe czy zielone lub jakiekolwiek inne.
No i ten nos. Uśmiechnęłam się lekko. To aż śmieszne, że chłopak może mieć tak zadarty i mały nos. Dodawało mu to uroku. I było zabawne. A skoro już mówię o nosie, to zejdę trochę w dół. Jego wargi miały przepiękny, żywy kolor soczystych malin. Był przepiękny.
- Dziewczyno, zastanów się nad wizytą u psychiatry. – powiedział ze zniesmaczoną miną. – Wiem, że jestem piękny i w ogóle, ale przyglądasz mi się już od 20 minut. 
               Potrząsnęłam głową i chyba się zarumieniłam, w każdym bądź razie zrobiło mi się cholernie gorąco. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, ale niestety nie miałam takiej możliwości. Żeby zająć czymś ręce naciągnęłam rękawy bluzy i zapatrzyłam się w buty. Nagle poczułam, że samochód skręca w lewo i nagle się zatrzymuje. Podniosłam głowę i odnotowałam, że znajdujemy się przed pięciogwiazdkowym hotelem. Z wrażenia otworzyłam szerzej oczy i zaśmiałam się. Niestety, zanim zdążyłam to skomentować on już mówił.
- Rosalio Vero Di Carlo, zrozum. – popatrzył mi w oczy i przez chwilę miałam wrażenie, że szkarłat na kilka sekund przemienił się w jakiś miodowy odcień. – To nie są żarty. Na początku może i sprawiało mi radość drażnienie się z Tobą. Przeszło mi to. A ty powinnaś zacząć wreszcie łączyć fragmenty układanki.

_______________________________________

Z dedykacją dla Paulinki, która jutro ma urodziny! ;* Wszystkiego najlepszego, dostania się do szkoły, którą sobie w końcu wybierzesz xD Ciekawszych odcinków Pamiętników, spotkania kiedyś Ianka (<3), mnóstwa pomysłów do opowiadań, dużo uśmiechu i czego sobie tylko życzysz! ;*

_______________________________________

Dla osób, które interesują się fotografią lub po prostu lubią oglądać zdjęcia, polecam photobloga Oli, na którym można znaleźć mnóstwo przepięknych zdjęć jej autorstwa.