poniedziałek, 3 grudnia 2012

...8



- Prosimy usiąść i zapiąć pasy, samolot podchodzi do lądowania. – stewardessa, która nam towarzyszyła przez cały lot miała bardzo miły głos i ogólnie wyglądała na sympatyczną osobę.
               Przez całe półtorej godziny spałam. Lora powiedziała, że i tak mi nic nie wytłumaczy. A ja latania samolotami miałam już po dziurki w nosie. Więc postanowiłam się wyspać. W ciągu ostatnich dwóch dni narobiłam sobie ogromnych zaległości w spaniu, a u śpiochów to tak samo bolesne jak u sportowca przegrana.
               Ponieważ nie posiadałyśmy żadnych większych bagaży, jako jedne z pierwszych wyszłyśmy z terminalu. W holu znajdowało się mnóstwo ludzi. Ale ja szukałam jednego człowieka. Czułam się tak, jakbym była cała z galarety. Cała się trzęsłam i było mi zimno. Zimno-ciepło. Ciepło-zimno. Okropnie dziwne uczucie. Poza tym było mi niedobrze. I kręciło mi się w głowie.
               Lora wyglądała na tak samo zdenerwowaną jak ja. Cały czas trzymała mi rękę na ramieniu – jakby bała się, że coś mi się stanie. Szkoda tylko, ze nie zwracała uwagi na to, ze ma zbyt dużo siły. Ale mnie też to mało obchodziło. Nie mogłam się już doczekać TEJ chwili.
- Vera!
               Żołądek podskoczył mi do góry. Miałam wrażenie, że świat przestał istnieć. Dookoła mnie zapanowała cisza i pustka. Widziałam tylko jego. Smutnego, zasmuconego, machającego do mnie. A koło niego: JA. A raczej lepsza kopia mnie.
               Podbiegłam do niego i chciałam się do niego przytulić. Ale wtedy stało się coś tak dziwnego, czego chyba nie zrozumiem do końca życia – a przynajmniej do momentu, gdy wreszcie się dowiem o co w tym wszystkim chodzi.
               Poczułam okropne ukłucie w głowie. Najpierw w jednym miejscu, a potem bolała mnie już cała głowa. Nie byłam w stanie mieć otwartych oczu. Nie byłam w stanie stać. Skuliłam się. Nie mogłam tego wytrzymać.
              
               - Ale to nie możliwe! – usłyszałam głos Marcella. W moim brzuchu wszystko się przewróciło.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Jechaliśmy samochodem, bardzo szybko. Znów zrobiło mi się niedobrze. Głowa bolała mnie jeszcze trochę, ale w sumie nie pamiętałam co się stało. Pamiętałam tylko ten okropny ból.
               Odwróciłam głowę w prawo i zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze, a ból się odrobinę nasilił. Dziewczyna, która siedziała koło mnie lekko się uśmiechnęła.
- Jak się czujesz?
               Marcello momentalnie zahamował i zjechał na pobocze. Lora wyskoczyła z samochodu i nie wiem w jaki sposób od razu znalazła się koło mnie.
- Wszystko dobrze? – zapytała.
- Co mi się stało? Miałam wrażenie, że czaszka mi pęknie!
               Poczułam złość. Oni wiedzą wszystko, ja nie wiem nic. I na dodatek muszę przez to cierpieć! Lora wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Marcello, który właśnie odwrócił się do tyłu, już nie wyglądał tak pięknie jak zawsze. Chyba dawno nie jadł. Poza tym cały czas się marszczył. I w ogóle się nie uśmiechał.
- Nie wiemy.
Popatrzyłam na Lorę i zobaczyłam, że jest naprawdę wystraszona.
- Jak to nie wiecie?
- Chyba czas na wyjaśnienia – szepnął Marcello.
               Popatrzyłam na Rose. Ona, jako jedyna z naszej 4, nie wyglądała na zmartwioną. Cały czas się uśmiechała i miałam wrażenie, że uważa, iż jestem „tą gorszą”. Poza tym ciągle spoglądała na Marcella – czym jeszcze bardziej mnie wkurzała.

               Zatrzymaliśmy się w jakiejś obskurnej restauracji(jak spytałam czy nie możemy chociaż raz zjeść w jakimś ładnym miejscu, to nie uzyskałam żadnej odpowiedzi). O dziwo ani ja, ani moja siostrusia nie miałyśmy ochoty na jedzenie. Byłyśmy głodne, ale tylko i wyłącznie informacji.
- A więc? – zapytałam.
Lora popatrzyła na Marcella i kiwnęła głową.
- Wasi rodzice to najszczęśliwsze małżeństwo, jakie kiedykolwiek widziałem. Gdy dowiedzieli się, że Giuseppine jest w ciąży to prawie skakali z radości. Niestety. Mają bardzo niebezpieczną pracę. Są łowcami wampirów. Pracują dla wilkołaków. Nasz świat, świat istot nocy, demonów, potworów – nie wiem jak chcecie to nazywać – też ma swoje zasady. Są wampiry, są wilkołaki. Nienawidzimy się. Było wiele takich sytuacji, kiedy na oczach śmiertelników wampiry wyrywały serca wilkołakom. Albo jak wilkołaki jadły wampiry. Ktoś musiał nad tym zapanować. Każda z drużyn, że tak to określę, wyznaczyła najlepszych, najsilniejszych i najstarszych przedstawicieli. I tak oto nasz świat podzielił się na dwie części. Kiedyś byliśmy wszyscy razem, razem walczyliśmy. Potrafiliśmy się razem spotkać i bawić się
- Więc co się stało? – zapytałam.
- Jeden z wampirów, Anthony - znany na całym świecie, przemienił w wampira swoją ukochaną. Nie potrafił już dłużej przed nią tego ukrywać, a za bardzo bał się kary. Niestety… Ona, o niczym nie wiedząc, gdy się przebudziła z tak zwanego „transu” uciekła. Nigdy jej nie znalazł. Frances, tak się nazywała, zabiła mnóstwo wampirów i wilkołaków. Ale najgorsze jest to, że połowa wampirów, które teraz grasują po świecie to jej sprawka. Wilkołaki były wściekłe. Oni mogli się rozmnażać tylko przez więzy krwi. Z pokolenia na pokolenie. A my w każdej chwili mogliśmy stworzyć ogromną armię. I tak się zaczęło. A więc żeby położyć kres ciągłym wojnom – podzielono nas na dwie części. Staramy się sobie nie wchodzić w drogę. Nawet jeśli zdarza się, że mieszkamy koło siebie. Oczywiście, czujemy to… Ale udajemy, że się nie znamy. Żyjemy na zupełnie innych zasadach. Tylko jedno nas łączy. Jeśli się ujawnimy, wygadamy – cokolwiek – umieramy. Łącznie z osobą, która się o nas dowie.
- Nieświadomi myślą, że wojny się zakończyły. – teraz zaczęła mówić Lora. – Ale tak nie jest. I wampiry, i wilkołaki mają swoich ludzi. Wasi rodzice pracują dla wilkołaków. Dlatego jeszcze żyją. Są łowcami. Ich zadaniem jest zabijanie wampirów. Żaden wampir, który stanie na ich drodze nie ma prawa żyć. Inaczej oboje, razem z wami, zginą.
- Ale… - Rose jej przerwała.
- Ale wiedzą o naszym istnieniu, tak. – wytłumaczył Marcello. – Miesiąc po waszych narodzinach, 16 lat temu, wybuchła wojna między łowcami wampirów i wilkołaków. Wiadomo, wtyki są wszędzie. Igor dowiedział się, że jego przeciwnicy mają zamiar przyprowadzić wilkołaki. Dlatego obiecał kilkunastu wampirom(w tym nam), że jeśli pomogą mu zwyciężyć – pozwoli nam zabić wszystkich łowców wilkołaków i samych wilkołaków, którzy znajdą się na polu bitwy. Niestety, wtyka Igora okazała się fałszywa. Żadnych wilkołaków nie było, a on przyprowadził około 15 wampirów, które przecież powinien zabić. Dlatego kazał im zawrócić. Jeden z nas, Arnoldo, nasz kuzyn, strasznie się na niego wkurzył. Wy byłyście na rękach innych łowców. Musicie też wiedzieć, że wasi rodzice są kimś w rodzaju… Przewodniczących. Są najważniejsi. To oni rozkazują innym łowcom. Arnoldo się wkurzył i… nakarmił którąś z was swoją krwią. Chciał którąś przemienić w wampira – co było jeszcze większym przestępstwem, niż ujawnienie się. I wtedy Lora się na niego rzuciła. Pobiegłem za nim, zabrałem was. To działo się tak szybko, że wasi rodzice się nawet nie zorientowali. Żeby człowiek stał się wampirem, musi zostać ugryziony przez wampira, mieć w sobie jad wampira i napić się krwi człowieka. Jedna z was ma w sobie jad wampira. Niestety, nikt nie wie która. Osoby, które was trzymały oczywiście wiedziały kto kogo trzyma. Jednak gdy was zabieraliśmy nie myśleliśmy o tym, że potem będzie problem z odróżnieniem was. Oczywiście – rodzice was rozpoznali, ale nikt nie wie do tej pory, która została ugryziona.
- Najgorsze jest to, że jedna z was jest pół-wampirem. A więc któraś z was nie powinna żyć. Którąś z was powinien zabić własny ojciec. Pewnego dnia Igor zabrał Rose do parku. I okazało się, że z dala od siebie jesteście o wiele spokojniejsze. Nie wyrywacie się do ludzi, nikogo nie gryziecie – mimo że swoimi malutkimi ząbkami niczyjej skóry byście nie przegryzły. Po powrocie do domu wasi rodzice podjęli natychmiastową decyzję. Im dalej od siebie – tym bezpieczniej. Bez zastanowienia rozstali się. Jednak po kilku, a raczej kilkunastu, latach zdali sobie sprawę, że jesteście kompletnie bez opieki. Jeśli Góra dowie się, że łowca ma dziecko pół-wampira to wszyscy zginą. A wizyty Góry były coraz bardziej natarczywe.
- Wynajął nas. Mnie do Very, Lorę do Rose. I tak się toczyło wasze i nasze życie. Aż Igor, pocztą pantoflową, dostał wiadomość, że nadchodzą. I wiedzą już wszystko. Dlatego jesteśmy teraz tutaj. Nie mogliśmy wam powiedzieć wcześniej, bo cały czas było zbyt niebezpiecznie.
- A teraz niby co? Bezpieczniej? – Rose była przerażona, widziałam to po niej.
- To jest kolejna ciekawa rzecz. Razem wytwarzacie jakąś aurę, wampiry po prostu nie mogą się do was zbliżyć jeśli jesteście razem.
- Dlaczego tak mnie bolała głowa? – wtrąciłam, bo dłużej już nie mogłam.
               Lora z Marcellem popatrzyli na siebie. Chyba byli równie przerażeni co my, chociaż Lora wyglądała na trochę rozbawioną. Nie rozumiałam tego, przecież byli w takim samym zagrożeniu, graliśmy wszyscy o tą samą stawkę.
- Nie wiemy, nie mamy pojęcia. Wasi rodzice również. – Marcello spojrzał mi w oczy. – Musicie wiedzieć o czymś jeszcze. – „Nie wiem czy chcemy”, Rose wyglądała na naprawdę zirytowaną tym, że nadal nie wiemy wszystkiego. – Jesteście… Nawet nie wiem jak to określić. Gdy jedna czuje złość, druga też. Jak jedna kocha kogoś… Druga też. – popatrzył po nas. – Na pewno zauważyłyście u siebie dziwne rzeczy. Jesteście wesołe, a tu nagle… Złość. Im dalej od siebie jesteście, tym mniej do działa. Nie widziałyście się 15 lat. Wydaje mi się, ze ten ból był spowodowany… Bólem. Wszystko to, co czułyście złączyło się ze sobą. I nie dość, że czułyście swój ból to na dodatek ból drugiej.
               No tego było dość! Nie dość, że stało się tyle złego, to mam dzielić wszystkie swoje emocje z jakąś idiotką. Rose kojarzy mi się z typową głupią blondyneczką – mimo że ma brązowe włosy, tak jak ja. Wszystko ma tak jak ja. I kocha Marcella tak samo jak ja…
               W moich oczach pojawiły się łzy. Ktoś mógłby pomyśleć, że jestem słaba. Że nie potrafię sprostać problemom. Ale ich było za dużo. Stanowczo za dużo. I nawarstwiały się z każdą sekundą. Nie byłam w stanie nad nimi zapanować. Położyłam głowę na stole i wzięłam głęboki wdech.
- Marcello, musimy pogadać. Na osobności. – wykrztusiłam wreszcie z siebie.

3 komentarze:

Unknown pisze...

GENIUSZ! nie jestem w stanie określić tego lepiej, czekam z niecierpliwością na dalszą część!

Unknown pisze...

i to mi się podoba : 3

TheEma pisze...

Szkoda że nie ma możliwości zaobserwowania -.-
Jejciu jaki ty masz talent!!!
Jak się zacznie czytać to nie można się oderwać xD