Oparłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy.
Siedzieliśmy na ławce w opuszczonym, przepięknym parku. Dookoła rosło dużo ogromnych
drzew, które wyglądały na bardzo stare. Ponieważ była jesień, liście były
różnokolorowe. Ich odcienie cudnie odbijały się w promieniach słońca. Nad
naszymi głowami ciągle latały rozśpiewane ptaki, które chyba odlatywały do
ciepłych krajów.
- O czym myślisz? – zapytał Marcello i objął mnie ramieniem.
- O niczym. Tak się zamyśliłam. Ładnie tutaj.
Od kilku
dni przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce. Momentami miałam wrażenie, że w
ciągu kilku dni objechaliśmy połowę Włoch. Po rozmowie Marcella i Very było
dość nie przyjemnie. On udawał, jakby między nami nic się nie wydarzyło. Czasami
wydawało mi się, że już naprawdę nic do mnie nie czuje. Ona patrzyła na mnie
cały czas spod byka i w ogóle się nie odzywała. Natomiast Lora starała się nas
wszystkich na siłę rozśmieszać – co jej totalnie nie wychodziło.
Ból
głowy mi już całkowicie ustał. Już nie musiałam udawać, że jestem taka silna.
Niestety, przez Verę ciągle byłam wściekła na Marcella. Bez żadnego powodu.
Nasza relacja ogólnie uległa znacznemu pogorszeniu. Czasami miałam ochotę
rzucić się na własną siostrę i ją zabić za to, że pojawiła się w moim życiu.
Tylko sama nie wiem czy to ja to czułam, czy ona. To tak, jakbym żyła w jakimś
ciągłym złudzeniu.
Marcello
zaczął ze mną rozmawiać przedwczoraj. I to całkowicie przed przypadek.
Potknęłam się o wystający konar drzewa i upadłam na żwirową ścieżkę. Skutki
tego były dość tragiczne i chyba nie muszę tłumaczyć co się stało. Moje kolano
zaczęło krwawić, na co Lora i Marcello od razu stracili nad sobą panowanie. To
znaczy… Nie do końca stracili. Oni jak najbardziej nad sobą panują. Jednak to w
końcu wampiry.
Lora
szybko do mnie podbiegła i już myślałam, że chce mnie zabić, ale ona mnie…
uleczyła tak jakby. Później wymieniły dziwne spojrzenia z Verą, ale nie wnikam
o co chodzi. Może jeszcze będę miała okazję o to spytać którejś z nich. W
każdym bądź razie, Marcello wygłosił swoją gadkę o tym, czy ja w ogóle zdaję
sobie sprawę z tego, co się mogło stać. Czy ja czasami myślę. A jak tak to o
czym. Że gdyby on i Lora byli nowonarodzonymi wampirami to już by nawet nie
miał do kogo mówić.
Tak mnie
rozśmieszył wtedy ton jego głosu, jego mina, jego zmarszczone brwi, jego
wydłużone kły i czerwone oczy, że nie potrafiłam się uspokoić. Jego chyba też
to rozbawiło.
Na
spokojnie odezwał się do mnie dopiero w samochodzie – mówiąc, że to wcale nie
było śmieszne, czym wywołał we mnie jeszcze większą radość. Na szczęście tym
razem on również się śmiał. Nawet Lora się do nas dołączyła. Tylko Vera była
jakaś taka… smutna.
Czasami
miałam ochotę przytulić ją i powiedzieć, żeby się nie martwiła. Ale nie za
bardzo wiedziałam co dalej. „Znajdziesz kogoś lepszego”? „Musiał którąś
wybrać”? „To nie mój wybór”? „Miałam nie
skorzystać z okazji”? To by nie było zbyt inteligentne. Dlatego wolałam już milczeć
i po prostu ograniczyć okazywanie miłości swojej siostrze.
Teraz
dziewczyny pojechały na zakupy, a my mieliśmy chwilę czasu dla siebie. Dlatego
wyszliśmy na spacer. Miałam ochotę, żeby te chwile trwały całą wieczność.
Niestety, nie dało się tak.
- Rose, muszę Ci coś powiedzieć.
Popatrzyłam
na niego, mrużąc oczy. Moje serce zabiło szybciej.
- Czy coś się stało?
- W pewnym sensie. – odsunął mnie od siebie i wziął moją
twarz w swoje dłonie. Jak zwykle, gdy mnie dotykał, całe moje ciało przeszły
dreszcze. – Ja chyba wiem, która z was została ugryziona. – popatrzyłam na
niego zdziwiona i już miała spytać skąd on to wie, ale wyprzedził mnie i
odpowiedział na moje niezadane pytanie zanim wypowiedziałam je na głos. – Tak
ogólnie to czytam w myślach tylko wampirom. Nie słyszę myśli ludzi. Czasami
słyszę też wilkołaki, ale to tyko wtedy, kiedy współpracujemy – czyli bardzo
rzadko. A Ciebie słyszę, mimo że jesteś człowiekiem. Very nigdy nie słyszałem,
nawet podczas… - nagle się zmieszał. – W najintymniejszych momentach naszej
znajomości.
Zmarszczyłam
brwi. Czy to znaczyło, że oni…? W moich oczach pojawiły się łzy. Nie miałam
pojęcia czy ot przez to, że dowiedziałam się kolejnej szokującej rzeczy – że
najprawdopodobniej mam w sobie jad wampira - czy dlatego, że moja bliźniaczka
chyba straciła dziewictwo z moim chłopakiem, w którym nadal jest zakochana.
Odsunęłam
się od niego jeszcze dalej i ukryłam twarz w swoich dłoniach. Nie chciałam
teraz jego towarzystwa, nie potrzebowałam go. To już naprawdę przekraczało to,
co byłam w stanie znieść. Do tego nie
wiedziałam co uważać o tym, co mi powiedział. Jednak postanowiłam to na razie
przemilczeć i zostawić na inny dzień.
- Rose… Nie znaliśmy się wtedy. To znaczy, TY mnie nie
znałaś. Nie możemy się rozliczać za swoją przeszłość.
- Nie mam Ci, a raczej wam, tego za złe. Tylko po prostu…
Tego jest za wiele jak na tydzień. Nie potrafię tego pojąć, zrozumieć i
zaakceptować. – popatrzyłam na niego. – Wiesz, zanim zmieniliśmy samochód, był
taki moment że nie rozmawialiśmy. To było po tym, jak otworzyłam drzwi temu
kolesiowi. Wtedy przyrzekłam sobie, że już nie będę płakać. Że będę twarda –
tak jak to było do tej pory. Niestety, nie potrafię. Nic już nie jest takie jak
do tej pory. Wszystko się zmieniło. Zmieniłam się ja, moje życie, moje nawyki i
przyzwyczajenia. Nie przywykłam do sytuacji, kiedy nie wiem co robić. Kiedy
ktoś jest lepszy ode mnie. Kiedy ktoś przeżył coś, czego ja nie przeżyłam.
Kiedy ktoś miał lub ma coś, czego ja nie miałam. – w jego oczach również pojawiły
się łzy. – Marcello, ja chyba nie potrafię z Tobą być. Kocham Cię i właśnie
dlatego… uważam że to koniec.
Patrzył
na mnie jakbym była jakimś duchem, koszmarem sennym. Był przerażony. Ale w
tamtym momencie byłam pewna jednego – nie był na mnie zły. Jego oczy nabrały
czarnego koloru. Kojarzyły mi się z bezgwieździstym niebem w burzliwą noc.
Wyglądały strasznie. I wiedziałam coś jeszcze, nie popełniłam błędu. Postąpiłam
bardzo dobrze.
Wytarłam
łzy i wstałam. Czułam się okropnie, pierwszy raz w życiu kogoś pokochałam taką
szczerą, prawdziwą miłością i musiałam to zakończyć. Wiedziałam, że Marcello to
ten jedyny, mimo że przy każdym poprzednim uważałam tak samo. Jednak tym razem
to było coś zupełnie innego. Ale czy będziemy potrafili walczyć w tej samej
drużynie? Czy Vera będzie potrafiła być naszym sojusznikiem?
- Chyba powinniśmy wrócić do hotelu, za niedługo wróci Vera
z Lorą. – powiedział zachrypniętym głosem i ruszył przed siebie, pierwszy raz
nie czekając na mnie.
Stałyśmy
w kolejce do kasy. Dookoła było mnóstwo ludzi i zastanawiałam się jak Lora
wytrzymuje. Tyle krwi, tyle tętnic, tyle szyj do rozszarpania. Ciekawe, czy już
się przyzwyczaiła do tego uczucia. Patrzyłam na kobietę przed nami. Była
przepiękna. Miała długie, brązowe i proste włosy, brązowe oczy i troszkę
ciemniejszą karnację. Dodatkowo, po prawej stronie twarzy miała kilka
pieprzyków, które dodawały jej urody. Cały czas trzymała ręce na brzuchu –
zupełnie nie wiem dlaczego, ale wyglądało to dla mnie tak, jakby chciała bronić
czegoś, co tam rośnie. Rzeczywiście, jej brzuch był troszkę większy. Kobieta
cały czas się uśmiechała. To był wspaniały widok.
Zapakowałyśmy
wszystko do reklamówek, Lora zapłaciła i wyszłyśmy ze sklepu. Byłyśmy naprawdę
obładowane, ale jakoś o tym nie myślałam. Popatrzyłam na jedną z witryn
sklepowych i to mnie zdołowało jeszcze bardziej. Również miałam brązowe włosy i
brązowe oczy, były prawie czarne. Wyglądałam jakbym była… z marmuru. Czasami w
szkole śmiali się, że wyglądam jak taka porcelanowa laleczka. Może to i prawda.
Nigdy nie lubiłam swojego wyglądu. Zawsze wydawało mi się, że jestem
beznadziejna.
Jak
zobaczyłam Rose to pomyślałam: Może nie jestem taka zła. Ta dziewczyna, moja
bliźniaczka, wydała mi się całkiem ładna. Z jedną różnicą – ona się cały czas
uśmiechała, tak jak kobieta ze sklepu. Ja zawsze, a przynajmniej zazwyczaj, chodziłam
skrzywiona. Niewiele osób potrafiło mnie rozśmieszyć.
Nagle
poczułam jak zalewa mnie fala smutku. Okropnego smutku. To uczucie było
porównywalne do tego, co czułam gdy Marcello powiedział mi, że to koniec.
Rozmowa
z nim była jedną z gorszych. Stwierdził, że mnie kocha. I nigdy nie przestanie.
Niestety, z Rose połączyło go coś… niesamowitego. Nie potrafił tego określić.
Przytulił mnie i pocałował w czoło – jakbyśmy byli jakąś początkującą parą. I
po prostu odszedł.
Teraz
zaczęłam się zastanawiać czy to ja czuję ten ból, czy to ból Rose. Już nieraz
mi się tak zdarzało – myślałam o czymś wesołym, a tu nagle wielki smutek albo
zupełnie na odwrót, zastanawiałam się nad dołującymi sprawami, a w pewnym
momencie wybuchałam niekontrolowanym śmiechem.
Wsiadłyśmy
do czarnego Chevroleta Corvette Grand Sport,
za którym oglądali się wszyscy kolesie. Lora otworzyła dach, włączyła głośną
muzykę, założyła okulary i otworzyła przyciemnianą szybę. Wyglądała świetnie w
takim wydaniu. Wyciągnęła telefon z kieszeni i na chwilę posmutniała, ale zaraz
się do mnie uśmiechnęła.
- No mała, głowa do góry. Dzisiaj jest Twój szczęśliwy
dzień.
4 komentarze:
Jeeeeju ja chce kolejny rozdział ale to już :D
To jest genialne i cały czas mam wielki uśmiech na twarzy :>
pewnie się powtarzam ale jesteś Świetna!!! :D
trochę w tym kiczu ale ogólnie to wciąga. Tylko jak zmieniasz narratora to rób nawet głupie gwiazdki ale rób. Bo z sensu pierwszego zdania po zmianie wychodzi że to rose jest na zakupach z lorą. A w ogóle to te imiona też mogłas dać lepsze. Lora, vera. No bez kitu ale chyba każdy wie że imiona w opowiadaniu i książce nie powinny być do siebie zbyt podobne bo postacie się niekiedy mylą
Heh, no widzę że najlepiej komentować z Anonimków,-.-
Moim zdaniem opowiadanie jest świetne, ma swój sens. Lekko się go czyta;) Cieszę się że odkryłam tego bloga, napewno jeszcze tutaj zajrzę! ;)
Czekam na nn;)
Zapraszam także do mnie, bardzo mi na tym zależy;
http://hello-in-my-world.blogspot.com/
<3
Prześlij komentarz