Siedziałyśmy w jakieś przydrożnej kawiarni – czy raczej
przydrożnym, obskurnym barze – i jadłyśmy śniadanie. To znaczy… Ja jadłam. Lora
twierdziła, że od zwykłego jedzenia jest jej trochę nie dobrze. Dlatego
siedziała i patrzyła się jak ja jem hamburgera – a raczej coś
hamburgero-podobnego. W sumie to byłam już tak głodna, że nawet nie
przejmowałam się tym, że ta „kanapka” wali jak nie powiem co. I że wygląda
jakby ktoś ją dla mnie przygotował z tydzień temu. Po prostu jadłam, bo nie
wiedziałam kiedy Lora da radę znów się zatrzymać.
- Teraz jedziemy do Rzymu. Stamtąd polecimy do Mediolanu. A
w Mediolanie nas odbierze Marcello. – Lora spojrzała na mnie podejrzliwie. – I
Rose. I od wtedy będziemy się już poruszać razem. Tylko czasem się rozłączymy,
jak będziemy chcieli zmylić tych, co nas śledzą.
- A tak właściwie to kto nas śledzi?
Lora
wyglądała jakby toczyła wewnętrzną walkę. Powiedzieć czy nie?
- Wiesz… Z jednej strony chciałabym żebyś już wiedziała.
Łatwiej by się gadało. Ale ustaliliśmy z Marcellem, że powiemy wam jak już się
spotkamy.
- Czyli Rose też nie wie?
Zastanawiałam
się, jak Marcello zachowuje się przy Rose. W końcu jest chyba taka jak ja. No…
Przynajmniej tak samo wygląda. Może teraz jest w niej zakochany. Może mu mnie
zastępuje. Pewnie się razem świetnie bawią…
Ciekawe
jakie to będzie uczucie: zobaczyć swoją bliźniaczkę. To pewnie tak jakbym
patrzyła do lusterka. Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, jakby to było mieć
siostrę. Chyba nie jestem do tego przygotowana. Nie wiem jak mam się zachować.
Przytulić ją? Podać jej rękę? Czy stać i nic nie robić? Najchętniej bym wybrała
to ostatnie. Ale nie wiem jaka ona jest. Może to ona mnie pierwsza przytuli?
- O czym myślisz?
Popatrzyłam
na Lorę i poczułam nagle do niej ogromne zaufanie. Poczułam, że mogę się jej
wygadać. Ona zna Rose od dawna. Chyba potrafi przewidzieć mniej więcej jej
zachowania. No i Marcella też zna od dawna.
- O wszystkim. O tym co mnie czeka. Jak ja mam się zachować
jak ją zobaczę? Co mam zrobić? Stać i patrzeć? Podać jej rękę? Przytulić? A co
z Marcellem? Nasze ostatnie spotkanie było dość… Ważne. – Lora odwróciła się,
tak jakby chciała się rozejrzeć po pomieszczeniu, ale miałam wrażenie że wie o
czymś, o czym ja bym nie chciała wiedzieć. – Nie jestem przygotowana na to spotkanie.
To tak, jakbym patrzyła w lusterko.
- Myślę, że to nie będzie należało do najłatwiejszych
sytuacji. Ale nie możesz stać i po prostu patrzeć. Wypadałoby podać chociaż
rękę. A co do Marcella… Wydaje mi się, że musicie pogadać. Sami, w cztery oczy.
Dlatego lepiej się wstrzymaj z namiętnym powitaniem.
- Jaka ona jest?
Lora
zaśmiała się i wyciągnęła telefon. Chwile w nim czegoś szukała, a po chwili mi
go podała. A więc to jest Rose…
- No cóż… Rzeczywiście jakbym patrzyła na siebie. To
śmieszne uczucie. Jakbym miała rozdwojenie jaźni. Jakbym sama sobie zrobiła
zdjęcie, a teraz nie pamiętała, że kiedykolwiek byłam w tamtym miejscu.
- Vera… Za dużo się wszystkim przejmujesz. Przy Rose tak nie
można. Ona jest dosyć… szczerą osobą. I lubi pożartować. Tak pożartować, że nie
wiesz czy to żart czy to prawda. Masz jakieś 30 godzin na nabranie dystansu do
siebie. Inaczej się nie polubicie.
Przebrana
i w miarę czysta siedziałam w samochodzie i śpiewałam pod jedną z piosenek,
które mama zawsze puszczała mi w dzieciństwie. Przez chwilę naprawdę
zapomniałam o tym, co mnie czeka. O tym, że coś mi grozi. Po prostu śpiewałam
najgłośniej jak potrafiłam i śmiałam się – też bardzo głośno.
Lora co
jakiś czas patrzyła na mnie z rozbawieniem. Bardzo ją lubiłam. Gdy dowiedziałam
się, że jest wampirem – nie wtedy, kiedy się domyślałam, tylko wtedy kiedy mi
sama o tym powiedziała – sądziłam, że już nigdy nie będę się przy niej czuła
bezpieczna. W ciągu kilku sekund poczułam do niej niechęć. Pomyślałam o tym,
ile ludzi musiała już zabić. Ale to potrwało tylko chwilę. W jej oczach, w
wyrazie jej twarzy wyraźnie było widać, że cierpi. Ona nie chce być wampirem,
jednak do odejścia z tego świata również jej się nie śpieszy.
- Lora? Masz jakiś talent? Tak jak na przykład Edward mógł czytać
w myślach?
Poczułam
się tak, jakbym ją czymś uraziła. A przecież tylko zadałam pytanie… Jej nastrój
od razu się zmienił. Posmutniała, a oczy poczerwieniały. Prychnęła pod nosem i
powiedziała:
- Talent… Mam.
Nastąpiła cisza.
- Aha. A jaki?
- A taki, że nie wiem jaki. Wszyscy mojego pokroju się ze
mnie śmieją, że nie mogę być wampirem. Jak tylko kogoś ugryzę, to zanim zdążę
się napić jego krwi, od razu jego rana się goi! Dlatego zazwyczaj jestem
głodna, bo jedynym sposobem pożywienia się jest krew w saszetkach, którą
cholernie ciężko zdobyć.
Patrzyłam
na nią zszokowana. Co to za talent? Chyba talent uzdrawiania. Ale nawet nie ma
jak się pożywić. Nie sądziłam, że coś takiego istnieje.
- Może jeszcze nie odkryłaś jak to działa? Może musisz
głęboko uwierzyć w to, że napijesz się krwi od danej osoby. A może… - nagle
zwątpiłam. Coś mi się przypomniało. – Oszukałaś mnie.
- Co? – Lora popatrzyła na mnie i zmarszczyła brwi. – O co
Ci znowu chodzi?
- Nie zabiłaś tamtego ptaka, a miałaś do mnie pretensje, że
chcę dowodu.
- O Boże. Zabiłam, oczywiście że zabiłam. Nie miałam powodu
do kłamania. Czasem zdarza mi się coś takiego zrobić, pod warunkiem że się
bardzo śpieszę albo chcę coś komuś udowodnić. Jak się ze mnie śmiali kiedyś
znajomi to prawie zabiłam jakąś dziewczynę. Ale
jak tylko sobie zdałam z tego sprawę to od razu ją uleczyłam.
Patrzyłam
na nią i starałam się to zrozumieć. Nagle wpadłam na pomysł. Wzięłam nóż, który
Vera kazała mi zabrać z baru i trzymać cały czas koło siebie – naprawdę, nie
mam pojęcia po co – i przecięłam się. Lora popatrzyła na mnie wystraszona i już
otwierała usta, pewnie żeby na mnie nakrzyczeć, ale jej przerwałam.
- Postaraj się mnie ugryźć. Masz – podsunęłam jej rękę pod
usta.
Niestety,
może być sobie jakąś uzdrowicielką, ale jest też wampirem. A wampir nie może
tak po prostu olać tego, że ma pod nosem krwawiącą rękę. Cholernie piekło, ale
po chwili poczułam usta Lory na nadgarstku i nagle wszystko ustało. Ze
zdziwieniem popatrzyłam na rękę, na której nawet nie została blizna.
- Ile lat jesteś wampirem?
- Około… 100. – popatrzyła na mnie z lekkim zawstydzeniem.
- Nie no, spoko. To przecież nic dziwnego żyć tyle lat,
normalka. Nie wstydź się. – Lora się zaśmiała. – I przez tyle lat nie odkryłaś
na czym polega Twój talent?
- No nie. Dla mnie to nie jest talent.
- Dziewczyno… - pokręciłam głową. – Zostałaś wampirem,
chciałaś pierwszy raz się napić krwi, ale nie chciałaś zabić. Więc rana
pierwszej osoby od razu zniknęła. Zanim zdążyłaś się najeść. Przy kolejnych
osobach zastanawiałaś się czy znów Ci się nie uda – i się nie udawało. Ale jak
chcesz coś komuś udowodnić lub się śpieszysz to nie myślisz o tym, że nie
chcesz zabić, że pewnie Ci się nie uda napić krwi. Wtedy po prostu wiesz, że
musisz to zrobić.
- No i jaki z tego wniosek?
- Taki, że jak za dużo myślisz o uzdrawianiu to uzdrawiasz.
A jak gryziesz bez myślenia o tym – możesz się napić krwi jak każdy normalny
wampir.
Lora
przyglądała mi się przez jakiś czas z zaciekawieniem, a potem oznajmiła że
musimy jechać dalej. W samochodzie nie odzywała się do mnie przez dłuższy czas.
A ja miałam okazję do przemyślenia sobie wielu spraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz